Internetowe Archiwum KPN - strona glowna
najwazniejsze dokumenty kpn z l. 1979-1993
teksty polityczne Leszka Moczulskiego z l. 1973-2004
inne dokumenty
Historia KPN
procesy polityczne kierownictwa kpn
encyklopedia kpn
czytelnia prasy kpn
wspomnienia dzialaczy  kpn
najwazniejsze publikacje nt. kpn
historia marszow szlakiem I Kompanii Kadrowej w l. 1981-1990
forum bylych dzialaczy kpn
kontakt z administratorem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wspomnienia konfederatów

Obszar drugi

Radosław

         Pierwsze miesiące w KPN (od 1979 do Sierpnia)

 

Urodziłem się w roku 1960. Komuny nienawidziłem organicznie. Dla mnie przełomowym wydarzeniem to była śmierć Pyjasa. Brałem udział w uroczystościach upamiętniających to wydarzenie. Dowiedziałem się o wszystkich z miasta – goście stali w bramie, rozdawali ulotki pisane na maszynie i stąd miałem wiedzę na ten temat. Dopiero potem poznałem ludzi, którzy utworzyli SKS. Koło mnie wielu z nich mieszkało: Wojtek Sikora, Bronek Wildstein. 

 

Do jednej szkoły (I LO) chodziłem z Bogdanem Długogórskim. On był w klasie chemicznej a ja chodziłem do ogólnej. Tam była cała grupa chłopaków, która – jak się potem okazało - należała do NiDu. Chyba w szkole znalazłem ulotkę informująca o powstaniu KPN. Podobało mi się to, bo ja lubię jasne sytuacje. Nie jakieś tam opowiadania o poprawianiu socjalizmu. Wiadomo było o co chodzi. Żadnego kamuflażu. Na ulotce był adres przy ul. Meiselsa. W październiku 1979 roku (gdy byłem w maturalnej klasie liceum) moja siostra Bożena (dwa lata starsza ode mnie) poszła na punkt do Dropiowskiego. Tam poznała Krzyśka Bzdyla. Potem Krzysiek Bzdyl wpadł do nas do domu i w ten sposób zacząłem działać z Krzyśkiem. On jest ode mnie z 10 lat starszy i proponował coś, co ja chciałem robić. Ja nigdy nie składałem żadnej przysięgi przy wstępowaniu do KPN, choć wiem, że potem takie przysięgi były wymagane. 

 

Ja miałem takiego kolegę ze szkoły (Tomasz Wideł), który pracował na milicji. On był pracownikiem cywilnym zatrudnionym w magazynie druków. I z Bzdylem waliliśmy poligrafię na materiałach poligraficznych kradzionych z magazynu MO. Papier, matryce białkowe, farbę drukarską, nawet wałki (takie do daktyloskopii) kradliśmy milicji! To trwało wiele miesięcy. On wynosił i ja wynosiłem. Przychodziłem do niego na Mogilską, mówiłem, że idę na magazyn druków i już. Nikt mnie nie sprawdzał, nie legitymował, nie żądał przepustek. To nie były duże ilości. Ile ulotek można było rozdać pod kościołem – 100? Więc miałem taką skórzaną raportówkę, które kupowało się w sklepach myśliwskich i wynosiłem. Wystarczyło, że jednorazowo wyniosłem ryzę papieru, Tomek codziennie coś wynosił i papieru mieliśmy od groma. Potem razem z Tomkiem drukowaliśmy u mnie w domu ulotki, a potem trochę większe rzeczy. W pewnym okresie drukowaliśmy „Opinię Krakowską.” 

 

Początkowo nie wiedzieliśmy jak się drukuje. Nawet matryc białkowych nie znaliśmy i nie wiedzieliśmy, z której strony trzeba na nich pisać. Te wałki milicyjne do sitodruku były złe, bo były wąskie i tekst w środku, po którym się przejeżdżało tym wałkiem dwa razy, wychodził trochę grubszy. Dopiero potem robiliśmy te wałki z pralek, które nazywały się „Frania”, gdzie były takie dobre wałki gumowe służące do wykręcania bielizny. 

 

W maju albo w czerwcu 1980 roku była następująca sytuacja. Moja siostra była koleżanką ze szkoły siostry Andrzeja Fischera - Anki. Fischerowie zgłosili na milicję, że zostali okradzeni. Jednym z bywalców w domu Fischerów była moja siostra. Ją zamknęli na 48 godzin (za politykę - za udział w jakiejś manifestacji to ona siedziała już wcześniej) i przyszli do mnie w poszukiwaniu dolarów, biżuterii i czegoś tam jeszcze. To była szybka akcja. Zrobili rewizje na „legitymację”, a więc bez formalnego nakazu. Patrzą, a tu drukarnia KPN! A na dodatek u mnie był Tomek. Oni od razu się zorientowali w sytuacji, bo jego wylegitymowali, spytali gdzie pracuje, on im pokazał swoją legitymację służbową, wzięli go za dupę i on złożył obszerne zeznanie. On się bał, bo prace w milicji załatwiła mu ciotka – milicjantka. Oni go postraszyli ją wyrzucą z roboty. Jak on złożył te zeznania to cała sytuacja stanęła im przed oczyma jasno. Wiedzieli, że jak wyjdzie na jaw, że KPN drukuje ma materiałach z Komendy Wojewódzkiej MO, bo nie ma odpowiedniego nadzoru, to tam polecą głowy. Ponadto sąsiedni magazyn rusznikarzy to było miejsce, gdzie oni na lewo robili broń. I ja miałem od Tomka takie różne rzeczy do pistoletu (lufę czy kolbę). I oni to znaleźli u mnie w domu. Na Mogilskiej była afera jak cholera! Tam srali goście gacie tak, że aż na Szymanowskiego (gdzie ja mieszkałem) śmierdziało. Wtedy złożyłem jedyne zeznanie w życiu, bo się bałem, że mnie zamkną do więzienia, za kradzież i za te materiały do pistoletu. Oni od razu skojarzyli mnie z KPN, bo w domu była KPNowska bibuła, którą razem z Tomkiem drukowaliśmy, a poza tym były stare matryce, których bałem się wyrzucić na śmietnik i mieli przegląd różnych oświadczeń KPN z ostatnich paru miesięcy. To było kilka miesięcy przed Sierpniem. Nastała zaraz „Solidarność” i to nas chyba uratowało przed siedzeniem w więzieniu za kradzież. Ale pracę na Mogilskiej na pewno straciło wiele osób (w tym – oczywiście - Tomek). Bo jak się w Warszawie dowiedzieli, że tu się taka historia zdarzyła, to musieli być wściekli. Tym bardziej, że to było przed Sierpniem, to był zupełnie inny kaliber tego zdarzenia, niż gdyby taka sytuacja zdarzyła się później.

 

Karnawał „Solidarności” (1980-1981) 

 

Jak nastała „Solidarność”, to dalej drukowałem z Tomkiem. Prowadziłem też biuro Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania w Krakowie. Ale większość ludzi, która tam pracowała to byli ludzie związani z SKS, którzy KPN nie lubili. A kiedyś nakryłem Maleszkę, jak otworzył szafę i mi grzebał w papierach. Rozdarł zawiniętą sznurkiem paczkę, w której było 500 czy 700 egzemplarzy jakiegoś socjalistycznego pisma KPN, które robił Gąsiorowski (to nie była „Opinia Krakowska, tylko jakieś inne pismo). On ukradł parę egzemplarzy tego pisma. Ja wtedy go nie podejrzewałem, że jest szpiclem, ale go okrzyczałem. A on rozdarł mordę na mnie, że ja powoduję zagrożenie dla „Solidarności”, bo trzymam w biurze KOWzP bibułę KPN. A ja mu powiedziałem, że nie trzymam tutaj bibuły KPN tylko prowadzę biuro i muszę powiedzieć ludziom co to jest KPN. A potem Robert Kaczmarek mnie wyrzucił z KOWzP za KPN. 

 

Maleszki nigdy nie lubiłem. Nigdy go nie podejrzewałem, ale zawsze uważałem go za skurwysyna. On był z SKS, a SKS zawsze był wobec nas nieufny, więc różne jego zachowania wobec mnie, czy wobec innych ludzi z KPN, odbierałem jako przejaw tej SKSowskiej nieufności. Innym przykładem draństwa Maleszki jest to, że on przejął mieszkanie Krzyśka Bzdyla. Ojciec Krzyśka miał na Azorach mieszkanie (dwa małe pokoje w bloku). On potem umarł, czy go zabrali do domu starców. Maleszka z żoną tam się wprowadził za zgodą Krzyśka, a potem dostał przydział na to mieszkanie. To był 1981 rok. Wszyscy byli zdziwieni. A Maleszki nikt nie podejrzewał o donoszenie, bo on miał opinię gościa, który wszystko zbiera. Taki typ człowieka, który wszystko archiwizuje. Wycinki z gazet, dokumenty. W domu miał to wszystko posegregowane w teczkach. Taki kolekcjoner. To wtedy było traktowane jako swego rodzaju dziwactwo.

 

Mieliśmy w środowisku KPN agenta, który nazywał się Jerzy Kawiński. W roku 1980 czy 1981 on przyszedł kiedyś na punkt do Krzyśka. Tylko, że Krzysiek go łatwo, w ciągu miesiąca, „przeczytał”. Myśmy z Krzyśkiem robili poligrafię. I Krzysiek wpadł na to, że damy mu najtrudniejszy odcinek. Jak on coś zaczął drukować, to aresztowali u niego w bramie Fischera, który odebrał od niego bibułę do kolportażu. A potem kazaliśmy Kawińskiemu zrobić zdjęcia na 11 listopada i on ich nie zrobił, bo mówił, że coś mu się stało z aparatem – baterie mu się zamroziły. Ciągle coś mu się nie udawało. To już wiedzieliśmy że on był „kablem” i odsunęliśmy go od wszelkiej roboty. On poszedł gdzieś indziej. 

 

Z Gąsiorowskim często się spierałem. Gąsiorowskiego szanowałem, bo wiedziałem, że jest starszym facetem, że kiedyś siedział. Charyzmatyczny dla mnie to na pewno nie był. Oni z „Siapkiem” (Stanisławem Palczewskim) mieli taki styl działania, który polegał na wydawaniu ciągłych oświadczeń. Według mnie to był takie styl niedziałania. Kiedyś się tak pokłóciłem z Gąsiorowskim, że on wkurzony wszedł w szafę i się potłukł. O tym, że on był alkoholikiem, to wszyscy wiedzieli. Ale nikt nie traktował tego jako okoliczność obciążająca – taka polska mentalność. 

 

W Krakowie przynajmniej 10 osób pracujących w Zarządzie Regionu na etatach to byli ludzie SKS. Sprowadził ich wszystkich Bogusław Sonik, który był wtedy wiceprzewodniczącym Regionu. Ja rozmawiałem o tym ze Staszkiem Kusiem, który był sekretarzem ZR. A on mi powiedział, że jak potrzebował człowieka i poszedł do Łenyka, a Łenyk nie miał ludzi. A Sonik zawsze miał ludzi potrzebnych na różne stanowiska. Bo cały SKS to byli albo ludzie na studiach, albo zaraz po studiach. I oni wchodzili na etaty. I to był problem, że aparat urzędniczy w krakowskiej „Solidarności” to byli udzie związani z SKS i w naturalny sposób oni nie lubili KPN. To była jeszcze konsekwencja konfliktów KOR – KPN, które przenosiły się na dół. Kuroń zawsze twierdził, że Moczulski to szpicel. Ja miałem prywatne kontakty z ludźmi z SKS i oni mi zawsze mówili, że Moczulski to szpicel, Gąsiorowski to szpicel a KPN powstał po to, aby zniszczyć KOR. A program KPN uważali za nierealny z punktu widzenia politycznego. Bo cała ideologia KOR to była ideologia reformowania komunizmu. Ja tych bzdur Kuronia czy Michnika nie czytałem nigdy. Bo to były bzdury. 

 

Jak zamknęli Moczulskiego to ja waliłem ostro. Kolportowałem ulotki tysiącami. Myśmy je z Tomkiem rozrzucali z tramwaju albo normalnie ręką, albo w ten sposób, że kładliśmy je – wystawiając rękę przez okno - na dachu i tramwaj je rozrzucał a ludzie zbierali ulotki z ulicy. To była cała technika – jak to położyć, żeby była odpowiednia prędkość, odpowiednie miejsce (bo nie można było rzucać byle gdzie), czy położyć krótką strona do kierunku jazdy, czy długą. I to nie było tak, że kładło się te ulotki i uciekało. Trzeba je było położyć i stać w środku robiąc głupie miny i przytrzymując te ulotki ręką, aż do momentu, kiedy się je puszczało i one spadały. Trzeba było poczekać, aż tramwaj się rozpędzi. Jednorazowo zrzucało się powiedzmy 200 ulotek i trzeba było to tak zrobić, aby to ludziom spadło pod nos. Dobre miejsca to były Planty, przystanki startujące z ul. Długiej, startujące z ul. Basztowej, przystanki pod Dworcem Głównym. Najlepsza była ul. Bohaterów Stalingradu (dzisiejsza ul. Starowiślna), bo na niej można było rzucać na całej długości od Poczty Głównej do kina „Uciecha”. Jak była godzina druga, trzecia po południu, to tam cały czas był tłum. Wpadłem w ten sposób, że samochód nadzoru ruchu MPK jechał za tramwajem, w którym ja byłem. Ja w torbie miałem ulotki. A już się tek rozbestwiłem, że pod „Uciechą” założyłem raz, pod Pocztą założyłem drugi raz. Cały czas z tego samego tramwaju. I oni jechali za mną, zobaczyli że lecą ulotki, potem zobaczyli mnie (bo w tramwaju, jak w akwarium, to nie jest sztuka zobaczyć). I znowu wpadłem z Tomkiem, który razem ze mną rozrzucał. Oskarżony byłem o szkalowanie najwyższych organów, bo jedna z ulotek głosiła, iż sądy nie były niezawisłe a decyzje o postawieniu przywódców KPN przed sadem podjęło kierownictwo PZPR a nie sąd. Tomek znowu złożył pełne zeznania i jemu umorzyli postępowanie. Ale był świadkiem w mojej sprawie. Mnie zamknęli z Kaziem Zmarlikiem, też z KPN. On tego samego dnia woził jakieś ulotki w autobusie. On pracował w MPK w Czyżynach u Żurka. Władze wiedziały, że MPK się o niego upomni to obu nas wypuścili po 48 godzinach. Ale trzy dni przed końcem września 1981 roku mnie znowu zamknęli. Dostałem sankcje na trzy miesiące. 

 

To była jesień 1981 roku, władze szukały już konfliktów, zwłaszcza konfliktów z uczelniami, a Rokita z NZS zagroził strajkiem, jak mnie nie wypuszczą. Kupa ludzi się zaangażowała w uwolnienie mnie. Chyba z 10 tysięcy ulotek rozrzucili w Krakowie z tą historią. Był wielki transparent na Collegium Novum - „Uwolnić Hugeta!” Natomiast „Solidarność” (którą nazywaliśmy później w WiPie - „Cepelia”, tę nazwę wymyślił Skiba) nie chciała strajkować tylko wydać jakieś oświadczenie. Tam wszyscy byli „taktycy”. Aż tu przyszedł Żurek (znam tę relację bardzo dokładnie) i powiedział - „Dość tego! Jak nie wypuszczą Hugeta, to postawimy cały Kraków.” A ktoś tam powiedział - „Słuchaj, Michał. Nie możemy robić takich rzeczy o jednego studenta.” A Michał do niego – „Ty zdrajco!” Na takie dictum wszyscy wymiękli i ułożyli „kwit”, który mówił tyle, ze staje całe MPK w Krakowie od czwartej do ósmej rano. A jak ja nie wyjdę, to MPK w Krakowie stanie na 24 godziny. A KPN był bardzo mocny w MPK. Nie tylko Michał Żurek (w Czyżynach), ale także Krzysiek Ogorzałek, Olek Staszczak. Potem doszedł do nich Krzysiek Bzdyl, którego przyjęli do pracy w MPK w Łagiewnikach. Na takie ultimatum komuna wymiękła i puścili mnie dzień przed strajkiem. Siedziałem tydzień. 

 

Ja zmontowałem bardzo silne ekipy proKPNowskie na Uniwersytecie. Ja byłem gwiazdą wtedy. Przychodziłem na wiec, coś tam mówiłem, a ludzie o tej mojej mowie chcieli zabić komunę. W czasie ostatniego strajku na UJ w listopadzie i grudniu 1981 roku, silna ekipa związana z NZS, zgłosili się do KPN. Ale już nie zdążyli się zapisać. Ale końcówka tego okresu legalnej działalności „Solidarności” była bardzo ostra. Wtedy KPN bardzo ostro szedł do przodu. Ludzie byli coraz bardziej niezadowoleni z „Solidarności” i szukali jakiejś radykalnej alternatywy. Ludzie chcieli przyspieszyć a przywódcy „Solidarności” zaczęły coraz wyraźniej wyhamowywać. 

 

Generalnie uważam, że „Solidarność” walczyła o niepodległość Polski. „Solidarność” jako ludzie, ruch masowy. Natomiast z władzami Związku było inaczej. W pewnym momencie komuna się zorganizowała. I każdy z działaczy miał koło siebie takiego Maleszkę, albo dwóch Maleszków, albo pięciu. A ponadto cała czołówka doradców „Solidarności”, na których czele był Geremek czy Mazowiecki nie wierzyli w to, że można wywalczyć niepodległość. I w tym momencie wszyscy działacze Komisji Krajowej – ludzie którzy decydowali, jaka będzie strategia i taktyka, byli poddani „praniu mózgu”. I ten proces postępował. Ci goście z władz „Solidarności” wierzyli w różne rzeczy, w które komuna chciała, aby wierzyli. Oni nie byli w łatwej sytuacji. Byli poddani ustawicznej presji. Moim zdaniem w 1981 roku ta czołówka związkowa zarówno na szczeblu ogólnopolskim jak i na szczeblu regionalnym czy zakładowym to była już mocno rozpracowana. A część to byli po prostu szpicle. Pamiętajmy o tym, że codziennie ileś tam tysięcy pracowników Służby Bezpieczeństwa i ileś tam tysięcy szpicli coś robiło. Oprócz tego, że kapowali, gdzie jest drukarnia, to oni przede wszystkim „prali mózgi”. Taką presję miał Lech Wałęsa, taką presje miał także Kardynał Macharski, taką presję miał każdy z nas. Bo gdzieś w naszym środowisku przychodził gość, który uważany był za autorytet, powoływał się na analogie historyczne i myśmy jego poglądy przyjmowali jak swoje. Wrzucił dziesięć „gówien”, a myśmy przyjmowali pięć. W rezultacie przywódcy KPN siedzieli w tym czasie w wiezieniu dlatego, że przywódcy 10 milionowego związku nie chcieli ich uwolnić. Ja absolutnie nikogo nie rozgrzeszam, ale o tych okolicznościach, o których mówiłem wyżej musimy pamiętać. 

 

Z Tomkiem Widłem miałem kontakt także po 13 grudnia. Nie miałem do niego pretensji, że on gadał, jak go złapali, tylko do siebie, że niepotrzebnie go angażowałem. Ale po tym drugim jego wejściu to ja nie robiłem z nim niczego konspiracyjnego. Utrzymywałem z nim wyłącznie stosunki towarzyskie.

 

Okres internowania (od 13 grudnia 1981 – do grudnia 1982) 

 

Mnie i Bożenę zatrzymali 13 grudnia 1981 roku. Wzięli nas do nyski. Mnie wysadzili na Siemiradzkiego. Bożena została w nysie. Ją zawieźli na Mogilską, potem – Strzelce – Piaski, a potem - Gołdap. Ja mam do dziś list depozytowy numer dwa z 13 grudnia 1981 roku. Czyli musiałem być drugą osobą (a chyba nawet pierwszą), którą przywieźli tego dnia na Siemiradzkiego. Już na dzień dobry usłyszałem głos jakiegoś ubeka zza zamkniętych drzwi - „Huget! Pojedynka, kurwa!” Tam siedziałem jedną noc. Tam był już zamknięty areszt i tam było strasznie brudno. Jak ktoś „zwalił kupę”, to śmierdziało całą noc, bo tam nie było bieżącej wody w celach. A do spania były takie katafalki (jak na Batorego). Wsadzili mnie rzeczywiście do jedynki, ale z jakimś takim wariatem, który całą noc przestał przy drzwiach zamiast się położyć. Bał się wszystkiego. Tłumaczył mi - „Zgroza!”. Ja mu odpowiadałem - „Co z tego, że zgroza. Jak jest zgroza to się prześpij. Zobaczymy co będzie rano.” Na drugi dzień poszedł tabor. Przewieźli nas do Wiśnicza. Przed świętami przewieźli nas już do Rzeszowa – Załęża. Tam było wyjątkowo nieprzyjemnie (w porównaniu z Wiśniczem, gdzie było elegancko). Potem znowu Załęże. Jak byłem drugi raz w Załężu, to był tam bunt. Internowani skuli ściany między celami, bo podobno ktoś tam znalazł podsłuch. Całe więzienie poszło w drzazgi. Takie dziury zrobiliśmy w ścianach, że normalnie dwóch gości pod rękę mogło przez nie przejść. Nikt nie zrobił z tego żądnej afery, bo te cele nie miały prawa tak być zbudowane. Miały mieć pręty stalowe w ścianach, ale je rozkradziono. Tak samo rozkradzione były kaloryfery. Na przykład widać było, że na ścianie jest miejsce na 8 żeberek, a były 3. Generalnie – to było jedno z ostatnich więzień wybudowanych w PRL, więc przy jego budowie wszystkie materiały były pokradzione i więzienie nie zapewniało bezpieczeństwa tak, jak powinno. Prawdopodobnie ktoś na wysokim szczeblu brał w tym udział i zatuszował sprawę.

 

W internacie generalnie wszyscy chcieli przetrwać. Im później było, tym byli ostrzejsi goście. Pod koniec sierpnia 1982, jak wywieźli nas do Łupkowa w Bieszczadach, to tam już była naprawdę ostra ekipa z Wrocławia. W tym czasie w skali kraju już zostało „tylko” z 1000 osób internowanych. Żeby klawisze nas surowiej traktowali to im powiedzieli, że na 31 sierpnia my będziemy ich mordować. Ale takie próby mobilizowania klawiszy niewiele dały. 

 

Łupków to nie było więzienie tylko OPS (ośrodek przystosowania społecznego). Tam się odsiadywało końcówki wyroków. Były tam trzy pawilony, każdy po jakieś 20 cel. Część cel miała zwykłe, domowe drzwi a jedynie część takie normalne, więzienne. W oknach nie było blind, tylko normalne szyby i kraty zrobione z prętów zbrojeniowych. Kiedyś, jak nas nie wyprowadzono na spacer, siedzieliśmy w takiej celi z telewizorem, to ja wziąłem ławkę i tę kratę wyłamałem. Potem klawisze do mnie przybiegli i krzyczeli - „Pan tu zniszczył mienie! Co pan zrobił?” A ja odpowiedziałem - „Żadnego mienia nie zniszczyłem. Tylko jest powiedziane, że od 8-ej mamy spacer. I chciałem, żeby regulamin był respektowany. A więc chroniłem prawo, a nie łamałem. Więc odpierdol się człowieku!”.

 

Był tam taki Antek Lenkiewicz. On był schorowany i jemu w więzieniu bardzo często „odbijało”. Nie mogli sobie z nim poradzić. Opowiadano mi (to było albo w Strzelcach, albo we Wronkach, albo w Rawiczu – nie pamiętam) taką sytuację. W więzieniu jest tak, że starszy celi melduje wieczorem i rano przy apelu, że cela taka i taka, tylu więźniów i wszyscy obecni. Tą samą metodę wprowadzili w stosunku do internowanych. Wjechali więc do celi, dowódca zmiany i pięciu czy dziesięciu klawiszy z tyłu a tu Antek Lenkiewicz leży na łóżku. Starszy celi coś tam melduje, a ten leży dalej. Dowódca zmiany przyczepił się do Lenkiewicza - „Czemu ty, kurwa, leżysz?” A Antek wstał i strzelił w mordę tego dowódcę zmiany, po czym się położył na łóżku. I drzwi się zamknęły. Bo co mógł klawisz zrobić? Nie było w regulaminie takiego punktu, że więzień uderzył dowódcę zmiany. Normalnie, w więzieniu to by takiego więźnia tak okręcili, żeby nie tylko kupę i siki, ale także mózg z siebie wypuścił. A tutaj? - Nic. Potem Antka przewieźli do Łupkowa. I tam był taki kretynek wychowawca. I przyszedł do tych Wrocławian (ich była chyba ośmiu w celi). I w pojedynkę przyszedł do tej ich celi. Przedstawił się - „Dzień dobry ja nazywam się Organ. Ja tu jestem waszym wychowawcą. Ze wszystkimi sprawami proszę do mnie się zwracać.” Antek pochwycił tego wychowawcę dwoma palcami za nos, tak jak to się robiło kolegom w szkole, zgiął go do ziemi, pyskiem go położył na podłodze i powiedział mu: „Słuchaj, chuju! Ja mam 48 lat, jestem doktorem prawa konstytucyjnego i ty mnie chcesz, kurwa, wychowywać? Nie przychodź tu więcej, bo cie zapierdolę!” I Organ zniknął z celi. 

 

Tam w Łupkowie to już można było walnąć klawisza, tak jak ja zrobiłem i to się rozchodziło po kościach. Albo na przykład strzelaliśmy do latarni, które stały na majdanie. Zrobiliśmy proce z gumy modelarskiej, którą przysłała mi mama i z anten telewizyjnych, które tam były i miały takie długie pręty aluminiowe. W nocy strzelaliśmy albo do tych latarni, albo do klawiszy. Jako naboje służyły nam nakrętki z drzwi, które odkręcaliśmy. I wydarzyła się taka scena. Był taki Marek Tumidajewicz, z tej ekipy z Wrocławia. Miał taką kieszonkę w koszuli. I tam wsadził sobie tę procę i ta guma mu tak dyndała. Podszedł do niego klawisz i powiedział: „Będzie Pan musiał pokryć szkodę. Widziałem, co pan zrobił!” A Marek roześmiał mu się w nos i odpowiedział - „Chętnie bym co pokrył, ale nie szkodę.” I klawisz zniknął. 

 

Żeby tam zrobić rewizję, to musieli ściągnąć ekipę z zewnątrz. Nie byli w stanie zrobić rewizji swoją ekipą. Więc ściągnęli attandę (ze 120 gości – kompanię klawiszy). Myśmy wtedy na kraty wejściowe zarzucili łańcuch i od środka żeśmy się zamknęli. Przez chwilę nie mogli wejść. Oczywiście mieli sprzęt i otworzyli. I się rozbiegli w dwie strony korytarza, który miał może z 50 - 80 metrów. Ja zobaczyłem, że pędzą na mnie z tymi tarczami i stanąłem sobie na środku korytarza, ciekaw byłem co będzie. I ręką pchnąłem tego pierwszego, który biegł na mnie. Jak pchnąłem tego pierwszego, to tych 30 hoplitów, bęcwałków, którzy byli za nim, stanęło.

 

Innym razem wpadł do mnie do celi taki kapitan, który się nazywał Wąsek a z nim z pięciu klawiszy. I on zawołał - „Wszystko wywrócić do góry nogami a Huberta rozebrać!” A my z dwoma kolegami graliśmy w karty. I ja zapytałem kolegi - „Ty, kto to jest Hubert?” A Rafał Szymoński powiedział - „Jak podskoczy, to zaraz mu zapierdolimy w mordę!”

 

Ten Wąsek mnie nie lubił. Kiedyś byłem w celi u Jurka Stępnia (który później był przewodniczącym Trybunału Konstytucyjnego). A był akurat apel. Jurek siedział w celi z normalnymi drzwiami, z klamką. Przytrzymałem klamkę i dowódca zmiany – Wąsek – nie mógł wejść do środka. On najpierw nie spodziewał się, lekko nacisnął i nie mógł otworzyć. Ale potem czułem, że się spiął, więc odsunąłem się od drzwi. A on wskoczył do celi tak gwałtownie, że mi stanął na nodze. A był ode mnie o głowę niższy. I widać było, że będzie awantura i że się pobijemy. Wtedy do celi wskoczył szybko taki major, żeby nas rozdzielić. I myśmy wtedy powiedzieli do tego majora - „Panie majorze, niech ten chuj więcej do nas nie przychodzi na oddział!” I major go zabrał. 

 

Albo wieczorem oni robili apel. Cele były wszystkie pootwierane, nawet na noc. Więc wieczorem oni robili tak. Stawali na korytarzu, żeby pilnować, czy nikt nie przechodzi i szybko liczyli więźniów celami. A ja robiłem taki kawał, że się chowałem za szafą. I jak klawisz stał w drzwiach (bo on nie wchodził do celi) to mnie nie widział. Więc on mnie nie policzył. I na koniec mu się nie zgadzało. To potem oni wycwanili się i drugi klawisz chodził na zewnątrz i zaglądał od okna, czy nikt się nie chowa. I pokazywał tamtemu drugiemu palcami, ilu jest faktycznie więźniów w celi. 

 

Tak to już było pod koniec. Trzeba było szukać jakichś rozrywek. Nie można było bez przerwy grac w brydża. 

 

Z internowania wyszedłem, jako jeden z ostatnich, 4 grudnia 1982 roku. W Łupkowie zostało jeszcze z 60 osób ze Śląska. Ich trzymali dłużej, potem ich zawieźli na Śląsk i jeszcze ich tam trzymali aż do samych świat. Gruba, który był wtedy komendantem MO na Śląsku, to był kompletny wariat.

 

Lata 1983 - 1985 

 

Jak wróciłem w grudniu 1982 roku do KPN, to co mogłem zrobić? Mogłem wydać jakieś pisemko i je kolportować, ale tak na prawdę niewiele więcej można było zdziałać. Kiedyś można było komunę ukąsać pisemkiem (zwłaszcza przed „Solidarnością”), ale w 1983 czy w 1984 roku – to już nie za bardzo. Chodziło się na demonstrację (3 maja, 11 listopada – standartowe rzeczy), malowało jakieś napisy na murach ... 

 

W latach 1983 i 1984 moim zdaniem KPN się zupełnie zakręciła, goście nie wiedzieli co robić. KPN była niby jawna, ale niejawna. Jakaś taka konspiracja, pseudonimy. Jakieś takie harcerstwo. Każdy kto zna historię ochrany, czy powojennego WiN i zaczyna konspirować w 1985 roku z nieznanymi sobie ludźmi, to był dla mnie człowiek naiwny. Byłem zawsze za jawnym działaniem. Ja chciałem komunie dowalić. Dlatego byłem w Inicjatywie „Przeciwko przemocy”, dlatego zmontowałem Bieżanów i dlatego założyłem WiP. Miałem dość takiego myślenia magicznego, że przed komuną się trzeba schować. Byłem tym tak zmęczony, że WiP powstał w zupełnie inny sposób. 

 

Poza tym cały czas toczył się ten smród z Gąsiorowskim... 

 

Dla mnie był to dość trudny czas w KPN, bo Bzdyl wyjechał. Zresztą on już wcześniej mało robił, bo przygotowywał się do wyjazdu. Na koniec ja się z nim popstrykałem, bo on przyszedł do mnie tydzień czy dwa przed wyjazdem i mówi, że idziemy malować napisy. A ja mu powiedziałem - „Słuchaj stary. W dupie mam jakieś napisy. Wyjeżdżasz, to wyjeżdżaj!” A on się wtedy na mnie obraził. 

 

Inicjatywa „Przeciwko Przemocy” (1984 - 1985) 

 

Trudno powiedzieć, kto wymyślił Inicjatywę „Przeciwko Przemocy.” Na spotkaniu w Mistrzejowicach spotkało się iluś tam dawnych opozycjonistów, głównie byłych internowanych. Wszyscy mówią - „Trzeba coś zrobić”. Ale co? Jeden mówi - „Wydajmy kwit.” Chodziło o to, aby napisać list do marszałka Sejmu, który nazywał się Gucwa. „Napiszmy list do Gucwy.” A ja mówię - „Co wy tu pieprzycie. Zabili porządnego gościa, a wy wyślecie list do Gucwy?” Ja się już tak wkurzyłem, że mówię – „To już lepiej nic nie róbcie.” I poszedłem stamtąd. Ale wcześniej powiedziałem Staszkowi Kusiowi, który też tam był - „Jak oni tu coś sensownego wymyślą, to mnie podpisz.” 

 

I jak ja poszedłem, to ktoś wpadł na pomysł, żebyśmy powołali takie stałe ciało, które się będzie przyglądało sprawom związanym z łamaniem prawa przez władze, bo mieliśmy w tym czasie ileś tam tajemniczych zgonów. I od tego się zaczęło. To była pierwsza jawna opozycja od 13 grudnia 1981 roku. Potem powstały podobne ciała we Wrocławiu i w Warszawie. Oni się tak samo nazywali i robili to samo w tym samym czasie. To dawało te 50 czy 60 jawnych podpisów opozycjonistów w skali kraju. 

 

W spotkaniach Inicjatywy brałem udział przez kilka miesięcy, przychodząc na jej spotkania, które odbywały się co tydzień. 

 

Głodówka w Bieżanowie (1985)

 

Parę miesięcy później ma spotkaniu Inicjatywy „Przeciwko Przemocy” powiedziałem - „Słuchajcie, musimy coś zrobić coś więcej.” I przedstawiłem pomysł głodówki w Bieżanowie. Ja tę głodówkę całą przygotowałem. Właśnie pojawiła się Walentynowicz z Gdańska. Ona była zdaje się całkowicie wykasowana przez Wałęsę w Gdańsku i dlatego przyjechała do Krakowa. Dopisaliśmy ją nawet jako sygnatariusza Inicjatywy Przeciwko Przemocy. Potem ona powiedziała, że ma tu takiego znajomego księdza, którego chce odwiedzić. I ja pojechałem z nią do księdza Adolfa Chojnackiego. I powiedziałem mu, że jest tutaj taki pomysł, aby zrobić protest głodowy w celu uwolnienia więźniów politycznych. Chojnacki na początku bardzo nieufnie nas przyjął, ale potem się rozchmurzył. A ja wtedy go zapytałem wprost - „A co będzie, jak Kardynał każe nas wyrzuci?” A on odpowiedział - „Jak Kardynał każe was wyrzucić, to ja was nie wyrzucę.” No to ja mówię - „To dobra. To jedziemy!”

 

Na początek wziąłem Ankę Walentynowicz, wszedł w to Marek Bik, Mietek Majdzik, Piotrek Świder – mój przyjaciel, Agata Michałek, Bożena – moja siostra. No i ja. I jeszcze parę zaufanych osób. Generalnie moim celem jednak był Ruch Wolność i Pokój, którego powołanie wymyśliłem już wcześniej, zanim zaczęła się głodówka. Głodówka miała być jedynie formą skupienia uwagi ludzi. Głodówka początkowo osiągnęła ten cel. Msza, na która przyszło tysiąc osób to było coś – taki „promyk wolności.” 

 

Komuna wykorzystała to i mi podstawiła Piotra Sitarza, który był agentem (TW). Nieważne, że to był szpicel. Ważne, że dużo zrobił. I to jest właśnie mój sposób myślenia. Kazałem mu drukować. Na przykład Deklaracja Założycielska Ruchu Wolność i Pokój została wydrukowana przez szpicla. Jak ja kazałem Sitarzowi przynieść farbę, to on ją przynosił. A że on przy okazji coś powiedział – to było nieważne. Przecież akcja była jawna.

 

Potem Walentynowicz zaczęła tam wariować i myśmy stamtąd uciekli. Ona zaczęła rzucać podejrzenia na ludzi. Myśmy kiedyś zrobili tam zebranie w kuchni i rozmawialiśmy o czymś innym, ani nie o głodówce, ani nie o Inicjatywie. Ona tam wpadła i zaczęła krzyczeć - „Co to – konspyracja w konspyracji?” No to poszliśmy stamtąd. Gdzieś po tygodniu przerwałem głodówkę i potem tam tylko bywałem. A głodówka trwała nadal, już beze mnie.

 

A moje doświadczenie jest takie, że jeśli wyzwolisz energię, to się pojawiają ludzie. Mało kto zorganizuje głodówkę, ale jeśli ktoś to już zorganizuje, to się pojawiają inni ludzie. Ludzie nie mają na tyle inicjatyw, żeby samemu zacząć, ale już kontynuować samodzielnie, to mogą.

 

Ruch Wolność i Pokój (od 1985) 

 

Inspiratorem powstania WiPu byłem ja. Oczywiście jako członek KPN poszedłem do Moczulskiego i z nim rozmawiałem. Ale ja sam wiedziałem, że mam założyć WiP przed Kuroniem. Ja po to zmontowałem głodówkę w Bieżanowie, żeby założyć tam WiP i tam ogłosić jego powstanie. I tak bym zrobił, gdyby nie Walentynowicz, która zrobiła tam taką atmosferę, że tam nie było dziennikarzy, nie było ludzi. Nie było sensu tego ciągnąc dalej.

 

Ja na ideę WiPu wpadłem wtedy, gdy zabili księdza Popiełuszkę. Ja byłem wtedy „w takim dole” jak nigdy w życiu. Może jak nas potłukli w Załężu to się równie źle czułem. Pamiętam do dzisiaj te okropne sceny łowienia zwłok księdza w tym zbiorniku, te motorówki, ten koszmar. Dziś, jak sobie to przypomnę to się za głowę łapię. I wtedy sobie pomyślałem - „Trzeba te komunę ubić!”. Już byłem na dnie. Wiedziałem, że tylko się można odbić. I szukałem sposobu. Wiedziałem, że KPN nie jest taką firmą, która będzie w stanie poprowadzić ludzi, NZS taką firmą nie było, „Solidarności” w tym czasie w ogóle nie było. Miałem intuicję. Nie wiedziałem, że przyjdzie taki facet jak Dutkiewicz – gość, który ma włosy do ramion i nie chce iść do wojska. A potem przez pół roku nie są w stanie tego faceta zmusić żeby jadł i ładują mu rurę przez gardło. Ty takiego faceta zlekceważysz na ulicy a on cię jutro zje. Poznałem ludzi absolutnie zdeterminowanych, ale zupełnie z innej bajki niż ci, których znałem wcześniej. Jankowski – nauczyciel przysposobienia obronnego, któremu proponowali wszystko, żeby tylko powiedział, że jest chory, że go noga boli, to go zwolnią z wojska. Pól roku go prosili. A on mówi - „Nie. Jestem pacyfistą.” Za to się siedzi i dostaje trzy i pół roku! Poznałem inny typ ludzi. Nie gadaczy tylko zdeterminowanych. Oni mieli pewną ideę i nie byli w stanie im nic zrobić. 

 

Zrezygnowałem z pomysłu, aby ogłosić powstanie WiPu na głodówce. Ogłosiłem to 14 kwietnia 1985 roku w kościele na Dąbiu u księdza Mazgaja. W czasie ogłoszeń duszpasterskich ja odczytałem deklaracje założycielską WiPu. 

 

Gdy my zakładaliśmy WiP to Handzlik przywiózł list od Jacka Kuronia. Jak nam go dał, to okazało się, że my mamy założyć grupę pacyfistyczną, która będzie starała się uwolnić Adamkiewicza. A myśmy zrobili z tego deklaracje, w której był Afganistan, antykomunizm i „ostre zęby”.

 

Prawda o Rokicie czy Czaputowiczu jest taka, że wszyscy ci ludzie później WiP rozbili. To było w roku 1988. My wtedy już byliśmy za duzi, żeby nas skasować, to trzeba było nas skanalizować. Maleszka cały czas podpuszczał Rokitę. Myślę, że Maleszka był desygnowany, żeby z Rokita cały czas trzymać sztamę i żeby go podkręcać. Niewątpliwie Rokita w dużym stopniu ulegał Maleszce. W 1988 roku część WiPu pojechała na strajk do Stalowej Woli (m. in. Marek Bik), a pozostali (w tym ja) zrobili w Krakowie sympozjum na temat praw człowieka (wspólnie z Komisją Praworządności Romaszewskiego). I skończyło się to tak, że ja przestałem rozmawiać z Rokitą. Ten czas, to był okres, gdy większość ludzi już chciała się ustawić. Już było wiadomo, że coś będzie można dostać, była tylko kwestia – ile? Ja wiedziałem, że jeśli komuna coś chce dać, to chce dać mniej, niż można zabrać. Więc mnie to nie interesowało. Ale nie byłem w stanie się przeciwstawić takiej tendencji. Dla mnie to było zaskoczenie, że moi koledzy z WiPu postanowili iść do UOP. A jeden z nich siedział w pokoju z gościem, który wcześniej był ubekiem i go aresztował. Dla mnie to było zdumiewające, ale może to jest taka kolej rzeczy, że ludzie to lubią. Przynajmniej mógł tyle zażądać, żeby z tym człowiekiem nie siedzieć w jednym pokoju. Dlatego uważałem, że mycie garnków jest znacznie bardziej cnotliwe niż branie udziału w czymś takim. Ale inni uważają inaczej. 

 

Ocena współczesnej Polski 

 

Ja jestem rozczarowany dzisiejszą Polską. W Polsce mi się nie udało i nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że to nie jest moja Polska. Wyjechałem z Polski bo nie miałem co jeść. W Polsce mogłem jedynie kraść z moimi kolegami razem, ale nigdy mnie to nie interesowało za bardzo. Wolałem myć garnki w Anglii. I przyjrzałem się jak wygląda normalny świat. To nie jest przypadek, że się z nas tu śmieją. Zobaczyłem jedną rzecz, dzięki temu, że tutaj jestem. To nie komuna była zła. Nawet się zastanawiam, kto mnie zamknął do więzienia? Czy to komuna mnie zamknęła, czy to podła Polska mnie zamknęła, która tak samo dobrze funkcjonowała 200 lat temu i tak samo dobrze funkcjonuje dzisiaj, już bez komuny. 

 

Moje refleksje są raczej czarne. Niestety. Ja nie lubię Rokity, ale z tych polityków, których znałem, to Rokita był ostatnim facetem, który respektował pewne zasady. Ja przed wyjazdem byłem w KLD – byłem przewodniczącym tej partii w Krakowie, jak Jan Krzysztof Bielecki był premierem. Widziałem politykę z poważnej perspektywy. Miałem taką rozmowę z Tuskiem, który był przewodniczącym KLD, czyli moim bezpośrednim szefem. Powiedziałem mu - „Donald, dla mnie są granice, których się nie przekracza. Pewne rzeczy, które robimy są absolutnie nie do przyjęcia.” I on mi nic na to nie odpowiedział. To był taki punkt zwrotny. Ja przekonałem się, że dla Tuska nie ma granic. Alternatywa jest prosta - „Jesteś przy żłobie, albo nie jesteś.” I on tak rozumie politykę. I tak rozumieją politykę ludzie z nim związani. On mi tego nie powiedział wprost, ale ja sobie tak to dopowiadam. Ja wtedy, choć nie byłem jakimś jego przyjacielem czy kumplem, ale miałem z nim styczność permanentną i poznałem go trochę od środka... 

 

Ta podła Polska nie zaczęła się wczoraj. Mamy już 20 lat niepodległości i trudno nie zauważyć, że jak na razie pod każdym względem możemy się porównywać najwyżej z trzecią ligą europejską. Z Łotwą, Rumunią Bułgarią. Jest tak pod względem zarobków, telekomunikacji, dróg … Nie możemy porównać się z żadnym, nawet średnio cywilizowanym krajem. Słowacja jest dla nas już w wielu rzeczach nie do złapania. Nie mówiąc już o Czechach czy krajach dawnej Unii. Ja jestem już ponad 9 lat w Anglii i obserwuje Europę z cywilizacyjnego centrum. Im dłużej tu jestem, tym bardziej podziwiam Anglików. I zauważyłem, że to nie są jakiś geniusze. Różnica między nimi a nami tworzy te tysiąc lat razy 50 milionów ludzi. Oni wybudowali wielką cywilizację. A na koniec zrobili przemysł z nauczania swojego języka. Jak to się stało, że oni będąc na kompletnych peryferiach Europy wybudowali centrum Europy? A jak to się stało, że my będąc w centrum zbudowaliśmy kompletne peryferie? Takie są moje refleksje. Ja tutaj widzę tych buraków, którzy głosują na PO. Takich buraków w białych adidasach, koziołków matołków, poprzebieranych w dresy adidasa i napisy wielkości 3 metrów na plecach. Takich matołów z Psiej Wólki z tytułami magistrów czy tam licencjatów, czy jak to tam się nazywa, którzy wygłaszają opinie, że Anglicy są głupi. To jest dramat. Ja ten dramat obserwuję tu na co dzień. Paranoiczne, chłopskie, cymbalskie myślenie. Anglik zawsze wie o co chodzi, zawsze wie po co coś robi. A my – nigdy! U nas połowa ludzi, która się kształci na wyższych studiach nie wie po co to robi. Ja też studiowałem filozofię. To jest wszystko chore u nas. U nas student siedzi 8 lat na uczelni. Zapytasz go, po co to robi, a on tego nie wie. Tutaj tego nie ma. 

 

Moja teściowa była kreślarzem. W latach 70. i 80. kreślarzy w Krakowie, którzy mogli kreślić geodezję było kilku. To jest bardzo skomplikowana sprawa. Ona zarabiała wtedy dobre pieniądze. Jak Marek Bik poszedł siedzieć to ją przeszeregowali, zwolnili i ona ma teraz 700 czy 800 złotych emerytury. I ona nie protestuje. To jest ta Polska. A z drugiej strony jest jakiś bałwany w banku, który zarabia milion złotych rocznie i opowiada, jaki to on jest biznesmen, a jego rola polega na tym, że zna pana Józia, pana Krzysia, pana Donalda, czy pana Bieleckiego. Ja po prostu nie mogę takiego kraju zaakceptować. Tego się nie da zmienić. Polacy tego chcą. Polacy chcą stać w kolejce po papier toaletowy. Polacy chcą coś załatwić ze znajomym panem Krzysiem. Bo oni tak żyją. 

 

My Polacy uważamy, że jesteśmy jakąś wyjątkowa nacją. Panuje przekonanie, że mamy wybitnych informatyków. Mamy paru siedzących na ławkach bramkarzy i w Polsce panuje przekonanie, że Polska jest krajem, gdzie wszyscy chcą łowić bramkarzy. Znowu nie dawno czytałem, że Boruc będzie grał w Barcelonie. A Boruc nie będzie grał w żadnej Barcelonie, bo Boruc jest nieprofesjonalny. Inny przykład – Geremek. Uważany jest za wielki autorytet. A on jechał samochodem, spowodował poważny wypadek, zabił siebie na drodze i jeszcze innych zrobił kalekami. I ten Geremek w dalszym ciągu jest autorytetem. A ja biorę tutaj gazetę, największą popołudniówkę, która tu wychodzi i tam jest ogłoszenie dla pracowników budowlanych. „Szukamy malarza. Bez punktów karnych w prawo jazdy.” I na pięć słów w tym ogłoszeniu trzy dotyczą tego, że facet ma się odpowiednio zachowywać. W Polsce nikt nie rozumie tego, że firma nie chce malarza, który ma punkty karne na prawo jazdy, ponieważ on pokazał, że jest facetem nieodpowiedzialnym, który jeździ niebezpiecznie. System brytyjski go zweryfikował, jako gościa, który ma punkty karne i w związku z tym on nie może podjąć pracy malarza w poważnej firmie. I to jest w Anglii logiczne. A u nas Geremek zabija ludzi na drodze, bo był stary, albo był zmęczony, albo był ślepy – był nieodpowiedzialny na drodze. W związku tym jego zachowanie w polityce może być również nieodpowiedzialne. Tak na to patrzy Anglik. 

 

Co robić, aby to zmienić? Naśladujmy Anglików! Oni są dramatycznie skuteczni. Sednem sprawy jest skuteczność. Oni budowali metro przed powstaniem styczniowym! Dzisiaj nie jest sztuka kogoś naśladować. Jest łatwy przepływ informacji. Ale my nie chcemy naśladować. Powiedz Polakowi, żeby naśladował Anglików, to on ci zaraz przypomni Polak Zawiszę Czarnego i bitwę pod Grunwaldem. I odbędą się zaraz wielkie uroczystości w rocznicę tych wszystkich przegranych powstań. A ludzie ciągle głodni... Weźmy mecz piłkarski. Jak się ogląda drużynę angielską, to ona gra do przodu, po to, żeby mecz wygrać. A jak się ogląda polski zespół, to on gra do tyłu, żeby mało przegrać. I tak mało przegrywającym jest Kaczyński. To jest facet, który ciągle przegrywa, a równocześnie nie robi nic, aby wygrać. Mimo że przecież nie tak dawno wygrał z Donaldem i to podwójnie. I cieszy się, że ostatnie wybory mało przegrał – ma 13 punktów mniej. I nie obchodzi go, że pozwala Donaldowi niszczyć Polskę, bo on chce mało przegrać. 

 

Relację wysłuchał, spisał i zredagował Mirosław Lewandowski

w lipcu 2009

Wortal Instytutu Historycznego NN im. Andrzeja Ostoja Owsianego.

 Materiały są dostępne na licencji CC BY 3.0 PL

Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści pod warunkiem wskazania autorów praw do tekstu.

Pewne prawa zastrzeżone na rzecz autorów.