Internetowe Archiwum KPN - strona glowna
najwazniejsze dokumenty kpn z l. 1979-1993
teksty polityczne Leszka Moczulskiego z l. 1973-2004
inne dokumenty
Historia KPN
procesy polityczne kierownictwa kpn
encyklopedia kpn
czytelnia prasy kpn
wspomnienia dzialaczy  kpn
najwazniejsze publikacje nt. kpn
historia marszow szlakiem I Kompanii Kadrowej w l. 1981-1990
forum bylych dzialaczy kpn
kontakt z administratorem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 Śmierć Pyjasa

      Na nabożeństwo w Kościele O.O. Dominikanów [7 maja 1977 r. - za duszę Stanisława Pyjasa] prawie wszyscy przyszli ubrani na czarno. Była to pierwsza od wielu, wielu lat tak duża manifestacja sprzeciwu w Krakowie. Po mszy przeszliśmy na ulicę Szewską, gdzie zginął Stanisław Pyjas. Były przemówienia, palenie zniczy. Później co roku obchodziliśmy rocznicę jego śmierci, składaliśmy kwiaty, zapalaliśmy znicze na miejscu, gdzie zostało znalezione jego ciało. Podczas tej manifestacji już na dobre dotarło do mnie, że nie działając, a tylko narzekając, popieramy to, co się dzieje w naszym kraju.

     

O agentach wokół krakowskiego ROPCiO

      Co do Dropiowskiego to podejrzewałam go o współpracę z SB. Zachowywał się dziwnie. Przychodził bez zapowiedzi, siadał w fotelu, opowiadał jakieś bzdety, czasem przynosił kilka jabłek z działki, a potem udawał, że drzemie. Potrafił tak przesiedzieć parę godzin. Nie mam jednak żadnego dowodu na to, by donosił.
      Co do Gąsiorowskiego mam bardzo mieszane uczucia. Bardzo dużo zrobił tworząc ROPCiO w Krakowie. Wydawanie Opinii Krakowskiej to był jego pomysł. Potrafił wokół siebie skupić ludzi. Jego poglądy mi odpowiadały. Poza tym w ogóle miał dużo doskonałych pomysłów. W latach 1978 i 1979 — mogę to śmiało powiedzieć — był naszym motorem. Niestety, potem coraz więcej pił. Podejrzewam, iż chciał działać na dwie strony i zaplątał się. Nie o wszystkim jednak informował SB. 
     Mikołaja Jaszczyńskiego widziałam po raz pierwszy na Zjeździe ROPCiO 9 XII 1979 roku. Prawdopodobnie bywał wcześniej w punkcie konsultacyjnym, ale nic mi nie wiadomo, by działał w ROPCiO. Byliśmy jawni, a nigdy nie widziałam jakiejś odezwy czy ulotki podpisanej przez niego. Przed zjazdem kilka osób przyjechało do mnie do domu. Przyjechał po nich swoim samochodem Mikołaj Jaszczyński. Zdekonspirował się w moich oczach, bo gdy go wpuszczałam do domu, przywitał się ze mną jak ze starą znajomą. Gdy zdziwiona zapytałam go skąd się znamy, odparł, że spotkaliśmy się w punkcie konsultacyjnym. Tak się składa, że w punkcie konsultacyjnym to ja nie bywałam, byłam tam tylko raz i doskonale pamiętam, kto tam wtedy był. Jaszczyńskiego widziałam po raz pierwszy. On mógł mnie znać tylko ze zdjęć pokazywanych mu przez SB. Oczywiście poinformowałam o tym Gąsiorowskiego i innych. 
     Niemało jest teraz takich osób, które uważają, że przemiany jakie się dokonały w bloku wschodnim były zaplanowane przez KGB. Wiadomo było, że totalitaryzm w starym wydaniu zaczął się walić w gruzy, trzeba więc było zbudować nowy totalitaryzm oparty na nowoczesnej technice i wszechwładnej biurokracji a przy okazji załapać się do „nowej” władzy. Bez dostępu do nowoczesnej techniki nie było szans na jakikolwiek rozwój a przecież ci, co byli wtedy u steru władzy, chcieli żyć na wysokim poziomie, chcieli mieć z czego czerpać nadal swoje dochody. Wymknęło im się jednak wszystko spod kontroli, nie przewidzieli bowiem wyboru Polaka na papieża. Biorąc powyższe pod uwagę to aparat przemocy wychodzi teraz na bohatera przemian jakie się dokonały w Polsce, a ich ofiary, czyli ci co odważyli się żyć w zgodzie ze swymi ideałami, są przedstawiani jako naiwniacy. Ci co siedzieli cicho, nie reagowali i ze strachu biernie popierali ówczesne władze mają teraz doskonałą wymówkę dla swojej bezczynności. Jakkolwiek by nie było, nie wiem czy dojdziemy kiedykolwiek do prawdy (z pewnością będzie wiele teorii na ten temat), to jednak w sumie dla poszczególnego człowieka nie ma większego znaczenia, kto wówczas „kręcił tą korbecką”. Dla każdego z nas ważne jest bowiem, byśmy w danym momencie podejmowali swe działania w oparciu o to, co czujemy w głębi naszej duszy. Tak, by pozostawać w zgodzie z samym sobą. Życie stwarza nam różne warunki. Są to dla nas testy na to, jak się zachowamy w danych nam przez los okolicznościach, czym będziemy się kierować: czy strachem, czy miłością, czy przejdziemy przez nasze indywidualne doświadczenia z podniesioną głową, czy damy się zgnoić. Zawsze mamy dany wolny wybór między wolnością a zniewoleniem. 
     Czy się bałam? Oczywiście, ale przymus działania był większy niż strach. Przymus działania był na tyle silny, że nie ostudziła mojego zapału nawet przestroga Michała Muzyczki, że chociaż Krzysztof Gąsiorowski to jego kuzyn, to nie daje swojej głowy za to czy nie jest to prowokacja. Po latach okazało się, że Gąsiorowski był TW. To przykre dowiedzieć się czegoś takiego o kimś, kogo mimo przestróg Michała Muzyczki, obdarzyłam zaufaniem. Nie żałuję jednak, że działałam, bo przecież mimo wszystko odwaliliśmy kawał dobrej roboty i to wtedy, gdy była tylko niewielka garstka ludzi chętnych do działania. Uświadamialiśmy ludziom, że nie żyjemy w niepodległym kraju, przypominaliśmy o ważnych dla Polaków rocznicach, informowaliśmy o Katyniu i innych przemilczanych, objętych cenzurą sprawach. Uświadamialiśmy, że oprócz chleba potrzeba nam wolności. A że byli wśród nas ubecy? Doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. W końcu działaliśmy jawnie, o sprawach technicznych się nie rozmawiało. Mnie np. zupełnie nie interesowało kto, gdzie, w jaki sposób i w jakiej ilości rozpowszechnia nasze pismo, różne publikacje czy ulotki. Uważałam, że im mniej wiem na ten temat, to tym lepiej, bo w razie czego nie wygadam. 

 

O niektórych uczestnikach i współpracownikach ROPCiO 

     Znałam Michała [chodzi o Michała Muzyczkę] w sumie tylko kilka lat, ale zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Poznałam go na UJ. Pracowaliśmy razem w Administracji UJ w Dziale Organizacji i Zarządzania. Naszym szefem był Wacław Śmiałowski, późniejszy komisarz wojskowy UJ w czasie stanu wojennego. Pracowaliśmy razem jakieś 3 lata, potem Michał zmienił pracę. Bardzo go ceniłam, to on wprowadził mnie do ROPCiO. 
     Po wypuszczeniu Bzdyl skontaktował się z SKS–em i o wszystkim poinformował. Jest to opisane w numerze SKS–owskiego Sygnału z początku 1979 roku. Przed przystąpieniem do KPN–u poinformował nas, że podpisał współpracę z SB (tak to sam nazywał) pod wpływem strachu i szoku jaki przeżył na przesłuchaniu, ale po wypuszczeniu go doszedł do siebie i postanowił, że powiadomi o wszystkim SKS i nie będzie współpracował z SB. Nikt z nas nie miał mu tego za złe. Ważne, że się przyznał — do tego trzeba było dużej odwagi i dzięki temu SB nie mogło go szantażować. Nieważne, że zdarza nam się upaść, ważne by chcieć się za każdym razem podnieść. 
     [Emilia Afenda-Dadał] Z zawodu była geofizykiem. Pracowała w Przedsiębiorstwie Geofizyki Górnictwa Naftowego w Krakowie, razem z żoną Michała Muzyczki — Marią. Rozprowadzali wydawnictwa Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. 

 

"Opinia Krakowska" 

     Było to pierwsze niezależne pismo wydawane w Krakowie przez opozycję demokratyczną [nie licząc Biuletynu Informacyjnego, który ukazywał się w latach 1974–77 i był przepisywany na maszynie w niewielkim nakładzie ok. 30 egzemplarzy — pismo to nie było jednak związane z żadnym środowiskiem opozycyjnym]. Od pierwszego numeru byłam jednym z redaktorów pisma. Okładkę zaprojektował Adam Macedoński, dodałam do niej kotwicę Polski Walczącej, żeby wskazywała na to, że chodzi nam nie tylko o prawa człowieka, o wolność słowa, ale również i o odzyskanie niepodległości. Moim zadaniem było zbieranie materiałów do poszczególnych numerów i przepisywanie ich w 10 egzemplarzach na maszynie. Robienie negatywu z danego numeru i — jeśli udało mi się zdobyć papier fotograficzny — to wywoływałam 10–15 egzemplarzy jako odbitki fotograficzne. Jeden egzemplarz dawałam do naszego archiwum, które prowadziła moja koleżanka — Aleksandra Majewska. Materiały przechowywała na działce. Niestety SB splądrowała działkę i materiały przepadły. Drugi egzemplarz przekazywałam do Biblioteki Jagiellońskiej za pośrednictwem Marka Glogiera, pracownika UJ. Reszta egzemplarzy była przekazywana uczestnikom ROPCiO w celu ich kopiowania, powielania i kolportażu. Ludzie mieli bardzo małą wiedzę historyczną — a może nie chcieli jej mieć. Na przykład pewna moja koleżanka, wywodząca się z rodziny AK–owskiej, nie wiedziała nic o zbrodni katyńskiej. Pilnowałam więc, by w każdym numerze ukazały się jakieś artykuły dotyczące rocznic historycznych. Część pisma to wydawane przez nas oświadczenia oraz na informacje o łamaniu prawa przez władze — głównie o rewizjach, przesłuchaniach, zatrzymaniach. Poza tym ukazywały się artykuły na temat bieżących wydarzeń. Redakcja spotykała się głównie w moim mieszkaniu. Opinię Krakowską robili: Krzysztof Gąsiorowski (red. naczelny), Stanisław Janik–Palczewski, Michał Muzyczka i ja. Gdzieś w październiku 1978 r. doszedł do redakcji Stanisław Tor. Adres redakcji ujawniany w stopce to Rabina Meiselsa 24/7, czyli mieszkanie Stefana Dropiowskiego. Do końca 1980 roku ukazały się 24 numery Opinii Krakowskiej. Prawie wszystkie te numery z wyjątkiem chyba 6–tego znajdują się w Bibliotece Jagiellońskiej. Na początku, w 1978 roku, był to miesięcznik (w lipcu i sierpniu oraz w listopadzie i grudniu ukazały się podwójne numery). W 1979 do czerwca włącznie ukazywały się podwójne numery a następne numery od nr 16. już jako dwumiesięcznik. W 1980, od nr 22., Opinia Krakowska wydawana była nieregularnie. Oprócz tego ukazało się kilka okolicznościowych numerów specjalnych. 
     W Opinii Krakowskiej ukazywały się teksty Andrzeja Kostrzewskiego podpisywane pseudonimem „Festucus”. Osobiście nie znałam go i nie wiedziałam wtedy, kto kryje się pod tym pseudonimem. Nawet nie pamiętam kto mi je przynosił. 

    

Działalność w ramach ROPCiO (1977-1979)

     Formuła ROPCiO, który nie posiadał struktury organizacyjnej, bardzo mi odpowiadała. Powoływaliśmy się na międzynarodowe umowy, podkreślające prawo jednostki do wolności i niezawisłości oraz swobodnego zrzeszania się. Właśnie wolność słowa była tym, co mogło w znacznym stopniu przybliżyć nas do odzyskania niepodległości. Powszechne zakłamanie, audycje radiowe „Tu Jedynka”, które nieustannie wmawiały, że jest nam coraz lepiej, gdy gołym okiem widać było zmierzanie do dna... To doprowadzało do szału. W tamtych czasach łatwo było być satyrykiem. We wszystkim można było dopatrzeć się podtekstu. Domagaliśmy się od Rady Państwa PRL by ogłosiła w Dzienniku Ustaw „Międzynarodowe Pakty Praw Człowieka” oraz rozpowszechnialiśmy informację o paktach, które Polska ratyfikowała, ale dopóki nie były ogłoszone w Dzienniku Ustaw, to nie były u nas obowiązujące. Próbowałam coś robić jeszcze przed czasami ROPCiO — zbierałam podpisy pod apelem o przywrócenie do pracy dr. Edwarda Lukawera wyrzuconego z pracy w Akademii Ekonomicznej w 1969 roku w ramach represji za udział w protestach marcowych 1968 roku. Zbierałam je głównie wśród byłych studentów z mojego roku, do których udało mi się dotrzeć (nie było zbyt łatwo zdobyć adresy) — nawet dość chętnie podpisywali. Dobrze się złożyło, że akurat złamałam rękę i nie chodziłam przez jakiś czas do pracy, więc miałam czas na bieganinę. Do tej akcji włączył się Józef Baran, student AE, później członek SKS–u i współpracownik KOR–u silnie związany z ruchem chłopskim (redagował pismo Placówka). Chodziliśmy od drzwi do drzwi poszczególnych zakładów na AE i natrafialiśmy na totalny opór. Podpisała nam tylko 1 osoba — prof. Janina Bieniarzówna. Józek Baran zajął się wysłaniem zebranych podpisów do władz AE. Bardzo dobrze wspominam okres naszej współpracy. Często bywał u mnie na UJ–cie, dopóki tam pracowałam, wymienialiśmy się kolportowanymi pismami. 
     Występowaliśmy z różnymi inicjatywami, jak popularyzowanie praw człowieka i obywatela, odbudowa kopca Józefa Piłsudskiego, udostępnianie do zwiedzania Panoramy Racławickiej, zbieranie podpisów w sprawie nadawania transmisji mszy świętej przez radio oraz telewizję, przywrócenie historycznej nazwy Liceum im. Bartłomieja Nowodworskiego, przywrócenie świąt państwowych 3. Maja i 11. Listopada, możliwość publikowania bez cenzury, popieranie innych ugrupowań opozycyjnych, wzywanie do tworzenia Wolnych Związków Zawodowych, upominanie się o ukaranie sprawców mordu katyńskiego, przypominanie, że nie jesteśmy państwem niepodległym. 
     W 1978 r. odbywały się wykłady historyczne dla młodych ludzi. Wydaje mi się, że zorganizował je Krzysztof Gąsiorowski. Byłam na kilku takich wykładach, bywał na nich również Marian Banaś, ale jak się nazywał wykładowca ani jak długo te wykłady się odbywały, niestety nie pamiętam. 
      W latach 1978–1979 nasze fundusze były bardzo skromne. Na ogół dochody to były nasze własne wpłaty. Zdarzało się rzadko, że ktoś obcy wpłacił na nasz fundusz. Informacje o wpłatach umieszczane były w „Opinii Krakowskiej”. Nawet Sławek [Sławomir Stachniewicz — syn Romany Kahl–Stachniewicz, w 1978 roku miał 8 lat] często wpłacał swoje kieszonkowe na nasz fundusz. Wszelkie wyjazdy były opłacane z własnych pieniędzy. Papier, kalki, matryce itp. „zdobywało się” w miejscach pracy. Wydawnictwa były rozdawane za darmo. 

 

Wizyta Jana Pawła II w Krakowie w 1979 roku 

     Wielkim wydarzeniem była dla nas pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Ojczyzny. To przełom w działaniu opozycyjnym. Ludzie wreszcie się zobaczyli i przekonali jak dużo ich jest. Nie pomogło pokazywanie przez telewizję chmurek na niebie, staruszek i zakonnic. Fałsz był zbyt oczywisty i nie dało się już nic nikomu wmówić. Ludzie poczuli swoją siłę i zobaczyli bezsilność władzy. 
     Na mszę św. przygotowaliśmy transparent ROPCiO oraz orła w koronie, który wzbił się unoszony na balonach w momencie wjazdu Papieża na Błonia. Przygotowanie balonów z orłem odbywało się w akademiku przy ulicy 3 Maja. Za pośrednictwem Gąsiorowskiego dostarczyłam studentom czerwony materiał i prześcieradło, ale o akcji „balonowej” dowiedziałam się dopiero na miejscu zbiórki pod akademikiem. Mieliśmy również wymalowane dwa orły w koronie na czerwonym płótnie. Potem te orły towarzyszyły nam w różnych manifestacjach oraz w kolejnych pielgrzymkach Papieża. 

 

Represje 

      Możliwości SB miała duże. Nie był to już okres stalinowski, ale wciąż można było zniknąć, spaść ze schodów i zadławić się własną krwią. To na szczęście zdarzało się bardzo rzadko, ale pozostanie nagle bez pracy, bez środków do życia, kotły, rewizje, przesłuchania, brak intymności spowodowany podsłuchami w domach, nękanie telefonami — to były nasze realia. Można też było rozbić komuś rodzinę, można było kogoś rozpić, można było doprowadzić kogoś do choroby psychicznej... Ludzie się bali i trudno się dziwić. Kiedy wyrzucano mnie z pracy 17 października 1978 roku, to większość osób udawała, że mnie nie widzi. Gdy przedłożyłam w sądzie pracy zaświadczenie o poronieniu, z którego wynikało, że wypowiedziano mi pracę w czasie, gdy byłam już w ciąży, to po prostu przewrócono do góry nogami całą dotyczącą mnie dokumentację w ośrodku zdrowia. Powiedział mi o tym mój lekarz. Kiedy zwalniano mnie z pracy, wypowiedzenie dostał również Michał Muzyczka (29 września 1978 roku). Pracował wtedy w Krakowskim Zarządzie Dróg. Szykany były różne.Na przykład mojego syna chciano wysłać do szkoły specjalnej a tymczasem skończył szkołę jako olimpijczyk. Tłumaczyłam mu, że nieważne jest jak go oceni nauczyciel. Ludzie są tylko ludźmi i mogą ulegać różnym naciskom. Ważne jest więc tylko to, co sam będzie umiał i co sam o sobie będzie myślał. Często gdy szłam do pracy, naprzeciw mnie ruszała suka milicyjna i powoli mnie mijała. Pokazywano mi w ten sposób, że w każdej chwili mogą mnie zatrzymać. Podsłuchy telefoniczne, głuche telefony, jakieś sapania, czasami nawet wyzwiska... Stosowano też naciski na rodzinę, aby ta użyła swoich wpływów i odwiodła mnie od działania. Aresztowania na 48 godzin, a zaraz po wypuszczeniu można było zostać zatrzymanym na dalsze 48 godzin... Mnie aresztowania akurat ominęły, bo wtedy gdy je najczęściej stosowano byłam w ciąży. Jestem pewna, że robiono nam portrety psychologiczne i starano się wykorzystać nasze słabości. Dlatego bardzo starałam się ich nie mieć. 

 

W poszukiwaniu tożsamości ideowej 

     Przed powstaniem KPN–u, poszczególni uczestnicy ROPCiO próbowali określić swoje poglądy polityczne tworząc różne ruchy, do których przystąpiły również osoby nie działające w ROPCiO. W Krakowie były to: powstała 28.IV 1979 r. — Chrześcijańska Wspólnota Ludzi Pracy oraz utworzony 25 VII 1979 r. — Ruch Porozumienia Polskich Socjalistów. RPPS jednak na dobrą sprawę nie wyszedł z działaniem poza wydanie oświadczenia w tej sprawie oraz tez programowych, przydał się natomiast w okresie zawieszenia działania II Obszaru KPN–u w Krakowie, gdyż wówczas mogliśmy Opinię Krakowską przechrzcić na pismo RPPS–u. Niedługo po powstaniu KPN–u, gdzieś w listopadzie 1979 roku wraz z przyłączeniem się Zygmunta Łenyka do KPN, powstaje z jego inicjatywy Niepodległość i Demokracja.

 

O rozłamowym posiedzeniu ROPCiO w Zalesiu Górnym 

     Jeśli chodzi o Zalesie, to Gąsiorowski poinformował mnie, że zaspał, więc już nie jechał na dworzec, tylko pojechał jakąś okazją — prawdopodobnie podwieźli go ubecy, którym na rękę był rozłam, ale też chcieli mieć swojego informatora na miejscu. 
     Nie braliśmy zarzutów przeciwko Leszkowi Moczulskiemu poważnie. Uważaliśmy, że rozłam to robota SB–cka. Moczulski był dla nas niekwestionowanym przywódcą. Szkoda nam było, bo każdy rozłam to osłabienie. Na dole potrafiliśmy się jakoś dogadywać z różnymi środowiskami i pomagać sobie w razie potrzeby. 

 

O posiedzeniu ROPCiO w Krakowie 9 grudnia 1979 roku 

      Zbieraliśmy się u Stanisława Tora. Dzień wcześniej zamknęli Adama Macedońskiego, aby nie mógł wziąć udziału w zjeździe. Przed sobą mam informację SB–cką uzyskaną ze źródła „Winiarski” (Mikołaj Jaszczyński) dotyczącą tego spotkania. Według tej informacji w spotkaniu brały udział 34 osoby (siebie nie policzył) reprezentujące cały kraj. Z Krakowa byli, cytuję: „Gąsiorowski Krzysztof, Dropiowski Stefan, Bzdyl Krzysztof, Janik–Palczewski Stanisław, Kahl–Stachniewicz Romana, Majdzik Mieczysław, Tor Stanisław”. W swojej informacji TW „Winiarski” zapomniał dopisać do uczestników z Krakowa Emilię Afenda–Dadał oraz siebie. W zjazdach zawsze brali udział ludzie, którzy akurat mieli czas i pieniądze na wyjazd. Z Krakowa zawsze był to Krzysztof Gąsiorowski, a ponadto ze 2, 3 osoby dodatkowo. Na zjeździe w Krakowie było nas aż 9 osób. Na ogół ktoś wygłaszał referat na temat sytuacji bieżącej w kraju i świecie, następnie były omawiane sprawy finansowe, sprawy organizacyjne, podejmowano wnioski, petycje, oświadczenia. Na zjeździe grudniowym były pretensje do Leszka Moczulskiego o powołanie KPN, „która w zbyt ostrym świetle podchodzi do niektórych spraw, np. do niepodległości”. Z tych powodów po zjeździe rozszyfrowywaliśmy RWD (Ruch Wolnych Demokratów), jako „Ratuj Własną D...”.

 

Powstanie KPN 

     Równocześnie z Warszawą, 1 września 1979, poinformowaliśmy w Krakowie o powstaniu naszej partii politycznej w ulotkach, które m. in. rozdawaliśmy po mszy w kościele Mariackim w Krakowie. Nie pamiętam żebyśmy formalnie podpisywali Akt Założycielski, prawdopodobnie Gąsiorowski poinformował Moczulskiego kto z Krakowa zgadza się być członkiem–założycielem. 

 

Działalność KPN przed Sierpniem 

     Od września 1979 r. do maja 1980 przechodziłam bardzo trudny okres ciąży Przeleżałam prawie 9 miesięcy, bo poprzednia ciąża zakończyła się u mnie poronieniem. Był to wynik nerwowej atmosfery jaka wytworzyła się wokół mnie na UJ, wyrzucenia mnie z pracy, ciągłych rewizji, inwigilacji, podsłuchów. Dlatego nie brałam udziału w manifestacji 11 listopada w 1979 r. Z relacji świadków wiem o „bitwie” stoczonej przez Bożenę Huget w obronie orła w koronie i uratowaniu go przez Emilię Afendę–Dadał. 
     [13 kwietnia 1980 r.] Byłam w 8 miesiącu i SB–ecy nie podejrzewali, że się w ogóle zjawię. Któryś z nich później na przesłuchaniu powiedział mi nawet, że zawiodłam ich zaufanie. Nie wygłosiłam przygotowanego na tę okazję przemówienia, bo nie miałam brać udziału w tych obchodach i nie miałam tego tekstu. Improwizowałam. Powiedziałam z jakiej okazji się zebraliśmy, o represjach jakie spotkały organizatorów, potem zapaliliśmy znicze i odśpiewaliśmy pieśni patriotyczne przy studzience. To była to bardzo wzruszająca manifestacja. 
     7 maja 1980 r. urodziłam córkę. Rodzicami chrzestnymi zostali: Aleksandra Majewska oraz Adam Macedoński. Nie wykluczam, że ciąża była dla mnie formą podświadomej ucieczki przed zbyt dużym ciężarem jaki spoczywał wówczas na moich barkach, być może była to chęć pozostawienia po sobie jeszcze jednego potomka, gdyby się coś „przytrafiło” mnie, albo nie daj Boże mojemu synowi. Może była to też chęć wyjścia naprzeciw marzeniom męża o drugim dziecku. Świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że mój mąż, który urodził się pod koniec wielkiego głodu na Ukrainie, który przeszedł dom dziecka na Syberii, któremu w końcu udało się przyjechać do Polski w 1951 r., który przewędrował tysiące kilometrów by odnaleźć kogoś bliskiego — miał prawo do przeżycia reszty swych dni w jako takim spokoju. Tak przynajmniej teraz na to patrzę. W każdym razie uniknęłam wielu aresztowań na 48 godzin, a były one bardzo częste na przełomie lat 79/80. Zebrania kierownictwa krakowskiego obszaru KPN odbywały się do urodzenia dziecka w moim mieszkaniu, po urodzeniu dziecka też się odbywały czasem u mnie, ale już nie tak często. W większych grupach spotykaliśmy się u Zygmunta Łenyka. W latach 1979–80 Służba Bezpieczeństwa często organizowała inwigilację i zatrzymania wszystkich wchodzących do mojego domu, co wchodziło w skład działań prewencyjnych SB w celu zastraszenia ludzi i zlikwidowania punktów w których odbywały się spotkania KPN–u. 
     Oprócz redagowania Opinii Krakowskiej do moich zadań należało gromadzenie i rozpowszechnianie informacji o represjach i prześladowaniach za przekonania. Informacje o represjach przekazywałam telefonicznie między innymi Leszkowi Moczulskiemu, Jackowi Kuroniowi, osobom związanym z SKS–em, np. Róży Woźniakowskiej oraz zagranicznym korespondentom — głównie z Reutersa. Miałam telefony do różnych osób i instytucji i informację przekazywałam w trzy, cztery miejsca. Te numery miałam wypisane na ścianie, na wypadek gdyby notes został skonfiskowany przez SB. Ściany nie mogli zabrać mogli tylko zrobić zdjęcie. Od samego początku działaliśmy jawnie. Jawność działania gwarantowała nam, że w przypadku represji, czy nie daj Boże zniknięcia, wiadomo będzie, kto za tym stoi i że ktoś się o nas chociaż upomni. 
     Na przełomie 1979 i 1980 roku coraz więcej ludzi wstępuje do KPN –u. Coraz więcej ludzi skupia się wokół Zygmunta Łenyka w organizacji Porozumienie Młodych Niepodległość i Demokracja. Uczestnicy porozumienia nie ujawniali swoich nazwisk by nie narażać się na represje, posługiwali się pseudonimami. Zygmunt jest obdarzony cechami przywódczymi oraz ma doświadczenie jako działacz, wszak przed przystąpieniem do KPN–u był sekretarzem POP w swoim zakładzie pracy. 
     Michał [Żurek] pojawił się gdzieś w listopadzie 1979 roku. Stał na czele licznej grupy w MPK z którą później, w latach 1980–81 tworzył naszą służbę porządkową w manifestacjach. 
     [Adam Macedoński] W 1980 r zbyt wiele czasu zajmowała mu działalność w ChWLP oraz w Instytucie Katyńskim, więc zaprzestał działania w KPN. 
     Przełom lat 1979/1980 to bardzo trudny okres — najciemniej jest zawsze przed świtem. Coraz więcej represji w postaci zatrzymań, rewizji, przesłuchań, kotłów, zdarzają się nawet poturbowania. SB znacznie nasiliło działania, coraz dłuższe więc kroniki represji umieszczane w Opinii Krakowskiej. 
     W okresie 1979–1980 coraz więcej było różnych wpadek. Nic dziwnego, że narastały podejrzenia wobec niektórych osób. Zwłaszcza dotyczyło to Gąsiorowskiego, który wtedy coraz więcej pił i coraz częściej zdarzało się, że na spotkania przychodził podchmielony. 
     Michał Muzyczka stwierdził, że nabrał całkowitego przekonania, że Gąsiorowski współpracuje z SB i definitywnie zerwał kontakt z KPN. Michałowi wypowiedziano pracę mniej więcej w tym samym czasie co mnie, czyli w jesieni 1978 r. W tym czasie sytuacja rodzinna mu się skomplikowała, jego żona Krystyna zaszła w ciążę. Tak to się jakoś złożyło, że Michałowi urodziła się córka w listopadzie 1979, ja urodziłam córkę w maju 1980 a Stasiowi Palczewskiemu urodził się syn w grudniu 1981 roku. To chyba coś było w powietrzu... W czasach zagrożenia rodzi się więcej dzieci. Z Michałem ostatni kontakt miałam gdzieś w połowie 1981 roku. Nawet nie wiedziałam, że umarł we wrześniu 1989. O tym dowiedziałam się znacznie później. Miał 52 lata. Niedługo po odejściu Muzyczki z KPN–u, Stanisław Tor oświadczył Gąsiorowskiemu, że nie życzy sobie by jego nazwisko i adres figurowały na ulotkach i w pismach. Tor związał się na dobre z Chrześcijańską Wspólnotą Ludzi Pracy. Mieczysław Majdzik, wraz z synem Ryszardem w lipcu 1980 również rezygnują z działania w KPN–ie. Mietek podejrzewa o współpracę więcej osób, nie tylko Krzysztofa Gąsiorowskiego. Ja również nabrałam podejrzeń co do niektórych osób i coraz trudniej mi było z nimi współpracować, choć w czasie działalności jawnej nie stanowiło to aż tak wielkiej przeszkody. Pomimo podejrzeń robiłam swoje; zajmowałam się zbieraniem informacji o represjach oraz redakcją Opinii Krakowskiej, czyli tym co nie wymagało wychodzenia z domu. 
     W lipcu w wyniku zastrzeżeń do Krzysztofa Gąsiorowskiego oraz Krzysztofa Bzdyla postanowiono: Stanisław Palczewski zostaje kierownikiem, Krzysztof Gąsiorowski przejmuje sprawy organizacyjne Obszaru, opracowywanie artykułów oraz wyjazdy (Stanisław Palczewski pracował i nie miał czasu na wyjazdy), ja — sprawy obrony praw człowieka, oświadczenia w sprawie represji, kompletowanie materiałów do Opinii Krakowskiej, Zygmunt Łenyk miał prowadzić Biuro KPN, sprawy związane z grupą PM NiD oraz miał odpowiadać za sprawy poligrafii, Krzysztof Bzdyl miał przekazać wszystkie sprawy związane z poligrafią Łenykowi. 

 

Sierpień 1980 

     Zaczynają się strajki. Jako RPPS–KPN wydajemy odezwę wzywającą między innymi do tworzenia w zakładach pracy wolnych związków zawodowych. Gdy rodziła się Solidarność, zbierałam informacje o strajkach i represjach, przekazywałam projekty statutów związków zawodowych tym, którzy chcieli zakładać je u siebie w zakładach. Pod moim domem prawie non stop siedzieli SB–cy. Był to czas kiedy zbyt wielu ludzi musieli obserwować i brakowało im samochodów, wobec czego wysadzali po dwóch tajniaków, a ci musieli sterczeć tam gdzie ich zostawiono — jak strachy na wróble. U mnie były dwa wejścia do domu więc pilnować mnie musiały dwie pary. Brałam córkę do wózka i jeździłam im przed nosem. Kiedyś nawet zapytałam czy nie nudno im tak czytać kilka godzin tę samą gazetę i może coś innego im przynieść do czytania. Byli wściekli, ale cóż mieli robić — służba nie drużba. Zachowały się z kilku tamtych dni sierpnia moje meldunki o strajkach przekazywane między innymi Wolnej Europie i zagranicznym korespondentom: 
      22.08.1980 r. W Skawińskich Zakładach Koncentratów Spożywczych — strajk solidarnościowy podjęła Grupa Remontowa — ok. 80 młodych osób (w wieku mniej więcej 23 lata) wysuwając postulaty podobne do postulatów MKS–u w Stoczni Gdańskiej. Dyrekcja odłożyła rozmowy do poniedziałku czyli do 25.08 z uwagi na polityczne postulaty strajkujących. Strajkujący wywiesili tablicę informacyjną o strajku, była ona kila razy zrywana, prawdopodobnie na polecenie dyrekcji. 
     25.08.1980 r. — strajk solidarnościowy podjęła Brygada Remontowa Skawińskich Zakładów Materiałów Ogniotrwałych wysuwając postulaty podobne do do postulatów MKS–u w Stoczni Gdańskiej. O godz. 11. odbyło się zebranie z Dyrekcją w którym wzięli udział robotnicy z poszczególnych Wydziałów Zakładu. Po rozmowie z Dyrekcją do kiosku zakładowego przywieziono 500 kg wędlin i mięsa. W Hucie Aluminium w Skawinie strajk podjęły: Wydział Odlewni oraz Wydział Mechaniczny. Łączność pomiędzy wydziałami została zerwana. Młodzi ludzie strajkujący w Skawinie przesyłają pozdrowienia dla strajkujących robotników Wybrzeża. W Elbudzie — Zakładzie Konstrukcji Stalowych w Krakowie przy ul. Wadowickiej 12 o godz. 7. rano strajk indywidualny podjął Ryszard Majdzik, z zawodu tokarz, lat 22, wywieszając tablicę informacyjną o treści: „Ja, Ryszard Majdzik, w piątym pokoleniu robotnik, solidaryzuję się z braćmi robotnikami Wybrzeża, urządzam 4. godzinną przerwę w pracy dla poparcia słusznych postulatów wysuniętych przez robotników Wybrzeża”. O godzinie 9. dołączyła do strajku cała załoga Zakładu czyli około 600 osób. Utworzony został Komitet Strajkowy solidaryzujący się z robotnikami Wybrzeża, składający się z 16. robotników. Na przewodniczącego wybrano Ryszarda Majdzika. Dyrekcja Zakładu podpisała oświadczenie, że nie zwolni nikogo ze strajkujących. Komitet Strajkowy przedłożył Dyrekcji Zakładu postulaty podobne do postulatów robotników Wybrzeża. 26. o godz. 10. Dyrekcja miała dać odpowiedź. (…) Strajk solidarnościowy z robotnikami Wybrzeża podjęli o godzinie 22. pracownicy Transportu Wewnętrznego Huty Im. Lenina w Nowej Hucie, w wyniku czego praca Huty została sparaliżowana. Wysunięto postulaty podobne do postulatów Gdańska. W Rzeszowie strajk podjęli pracownicy Komunikacji Miejskiej. W CPN–ach sprzedaje się tylko po 10 litrów benzyny. 
     26.08.1980 r. W Nowej Hucie od godz 12. trwają rozmowy z Dyrekcją. 
     27.08.1980 r. — w Kościele w Nowej Hucie rozpoczęli głodówkę w obronie więźniów politycznych, w obronie aresztowanych i represjonowanych w ostatnich tygodniach uczestników demokratycznej opozycji oraz na znak solidarności ze strajkującymi (…). Głodujący zbierają podpisy na rzecz solidarności z Wybrzeżem oraz pieniądze na MKS. Niektóre osoby z odwiedzających składają podpisy pod oświadczeniem, że na czas trwania głodówki wstrzymają się od picia alkoholu. Na Wydziale Stalowni w Nowej Hucie utworzono 20 osobowy Komitet Strajkowy. 
     28.08.1980 r. — kontynuacja strajku głodowego. W Nowej Hucie na 5 Wydziałach trwają okresowe strajki. Komunikacja Miejska była przerwana na 3 godziny. MPK oraz Nowa Huta im. Lenina utworzyły wspólny Komitet Strajkowy. Przedłożono postulaty z terminem ich wykonania do 15 września. CBA — Ośrodek Badań Chemicznych wysłał swych delegatów . Prawdopodobnie strajkują Zakłady Szadkowskiego i Kabel. Elbud — strajkuje nadal. 
     29.08.1980 r. — głodówka w Kościele w Nowej Hucie trwa nadal, głodówkę musiał przerwać Zygmunt Łenyk z powodu przyspieszenia, na interwencję z zewnątrz, terminu operacji jakiej miał się poddać. Zatrzymani zostali: Mietkowski Andrzej, Mianowicz, Sikora Wojciech, Wildstein Bronisław, Godek Jerzy, Piątek Marian, Karkosza Henryk, Szwed Anna, Bzdyl Krzysztof. 
     30.08.1980 r. — w Krakowie strajkuje MPK oraz PKS. Autobusy PKS nie wyjeżdżają z baz: Kraków, Myślenice, Jasło. Strajkują zakłady autobusowe w Sanoku. Władze kościelne nakazały opuszczenie kościoła w Nowej Hucie przez prowadzących głodówkę. 

 

Karnawał Solidarności (1980-81)

     W czasie tak zwanego „karnawału Solidarności” SB testowała na ile może sobie pozwolić. Ponownie aresztowano Moczulskiego jako skrajnego ekstremistę. Zaczęto dzielić społeczeństwo na tych bardziej ugodowych i tych nieprzejednanych. KPN stało się synonimem oszołomów, szaleńców, osób chcących przemocą obalić władzę... 
     [11 listopada 1980 r.] Po mszy św. na Wawelu potężny pochód przeszedł na Plac Matejki pod Grób Nieznanego Żołnierza. Ponoć brało w nim udział około 6 tys. osób. Na czele pochodu szedł mój syn Sławomir Stachniewicz niosąc flagę z orłem w koronie. Wraz z nim szedł jego kolega z harcerskiej Czarnej 13–tki Krakowskiej — Krzysiu Krcha (ich zastępowym był wówczas Piotr Drozd „Kanapka” a od 1981 roku — Michał Palczewski, syn Stanisława Palczewskiego). Czarna 13–ka Krakowska to była drużyna z tradycjami. Oczywiście domagaliśmy się uwolnienia Leszka Moczulskiego, a przy Grobie Nieznanego Żołnierza w imieniu KPN–u przemawiał Stanisław Palczewski. 
     Złagodnieliśmy w swych wypowiedziach, by nie dać pretekstu do tak zwanej bratniej pomocy, którą zewsząd straszono. To był czas ciągłego rozważania: Wejdą? Nie wejdą? Trochę ulegliśmy tym nastrojom. Skupialiśmy się na przeprowadzaniu akcji ulotkowych o uwolnienie Leszka Moczulskiego. 26 listopada 1980 postanowiliśmy zawiesić działalność KPN–u na terenie II Obszaru do czasu wyjaśnienia zarzutów stawianych Konfederacji Polski Niepodległej, jakoby był to „związek mający na celu przemocą obalić władzę w PRL–u”. Chodziło o to, by nie narażać młodych ludzi działających w KPN–ie na represje. 
     Według Palczewskiego nie było to zawieszenie lecz wstrzymanie działalności. W sumie to ani ja, ani Palczewski nie pamiętamy abyśmy cokolwiek podpisywali, bo było dużo poprawek do tekstu, który przygotował Krzysiek i miał on dopiero dać go nam do podpisania jak przepisze. Nie ulega wątpliwości, że podjęliśmy decyzję o wstrzymaniu działalności. 
     Zygmunt Łenyk na zebraniu w moim mieszkaniu nie zgłaszał zastrzeżeń co do zawieszenia działalności. Było to wspólne ustalenie po przeanalizowaniu bieżącej sytuacji w kraju. Poza tym nadal mieliśmy działać jako RPPS i ulotki w sprawie obrony Leszka Moczulskiego oraz Opinia Krakowska miały być sygnowane przez RPPS. Pamiętam, że mieliśmy pretensje do Krzysztofa Bzdyla, gdy wydał kolejny numer, chyba 23–ci, jako pismo KPN–u. 
     Nie wiem jakie straty wywołane działalnością KPN miał na myśli Gąsiorowski (o ile tak powiedział), natomiast rzeczywiście postanowiliśmy zawiesić działalność. Obawialiśmy się, że nadal działając jako KPN możemy doczekać się jakiejś prowokacji ze strony SB, gdyby zechcieli udowodnić swoją tezę o próbie obalania systemu przemocą. Mieliśmy zamiar dalej działać jako RPPS, podejmować akcje ulotkowe o wypuszczenie Moczulskiego oraz propagować jego „Rewolucję bez rewolucji”. Nie chcieliśmy, aby młodzi ludzie zostali przez prowokatorów wciągnięci w jakąś akcję zbrojną. Czuliśmy się za nich odpowiedzialni. Tu już nie chodziło tylko o nasze głowy czy głowy naszych bliskich. Tu chodziło o Polskę. Jak to stwierdził Stanisław Palczewski „między rozsądkiem a tchórzostwem i jeszcze bezmyślnym chojrakowaniem jest głupota, nic na to nie poradzimy”. Podejmując działania w ROPCiO i KPN zwyczajnie baliśmy się, a więc można powiedzieć, że byliśmy „tchórzami”. Motto na mojej stronie internetowej poświęconej internowaniu, brzmi: „Odwaga to nie brak strachu lecz świadomość, że istnieje coś ważniejszego”. Z jednej strony podziwialiśmy odwagę Bzdyla i Hugeta np. za rozrzucanie ulotek z tramwajów, a z drugiej uważaliśmy, że czasami zachowywali się zbyt prowokacyjnie, na co mogła wpływać różnica wieku między nami. SB wykorzystywało różne charaktery, temperamenty i poglądy by — jak to dziś czytamy –”poróżnić środowisko, skłócić je, wprowadzić wzajemne podejrzenia i prowadzić do rozłamu”. Na tamtym etapie nazywało się to potocznie odcinaniem ogonów i wpuszczaniem kreta. Nie ulega natomiast wątpliwości, że w tamtym czasie radiostacje zachodnie informowały o gromadzeniu się nad granicą północno–wschodnią PRL–u wojsk sowieckich. Sowieci potwierdzili tą koncentrację doniesieniami TASS–a [sowiecka agencja informacyjna] o odbywających się manewrach. W parę dni później po naszym oświadczeniu również i Szeremietiew wydał oświadczenie podobnej treści. 
     Pod koniec listopada i w grudniu 1980 roku wciąż wzywano nas na przesłuchania. Raz SB–cy przyszli do mnie do domu by mnie przesłuchać. Przyszli ze swoja maszyną do pisania, stwierdzili, że nie chcieli mnie odrywać od małego dziecka. 6–cio miesięczną córką zajął się mój 10–cio letni syn Sławek. Męża w domu nie było. Po jakimś czasie tego przesłuchania Sławek wszedł do pokoju mówiąc „Czas kąpać Stasię” i cóż mieli zrobić przesłuchujący mnie SB–cy? Zakończyli przesłuchanie, złożyli maszynę i pytając się — „Czy on panią tak zawsze pilnuje?” — poszli. Od tego czasu już wzywano mnie na przesłuchania na komendę. Na przesłuchaniach mówiliśmy o swej działalności, która przecież była działalnością jawną. Wszystko o naszej działalności można było przeczytać w naszych oświadczeniach, które wysyłaliśmy do różnych organów państwowych a następnie były one zamieszczane w Opinii Krakowskiej. Nie mówiło się tylko o sprawach technicznych, o drukowaniu — kto, gdzie i co wydaje. 
     W okresie „karnawału Solidarności” swoją działalność znacznie ograniczyłam. Opieka nad małym dzieckiem nie pozostawiła mi zbyt wiele czasu na działanie w KPN–ie, a i podejrzenia wobec niektórych osób miały wpływ na ostudzenie mojego zapału. Nie brałam już udziału we wszystkich spotkaniach, nie brałam udziału w zjazdach. Częstotliwość spotkań u mnie też się znacznie zmniejszyła i ograniczała się głównie do spotkań redakcji Opinii Krakowskiej. Niektórzy z dawnych działaczy zaprzestali działania w KPN–ie. Najaktywniejszy w tamtym okresie był Łenyk ze swoją grupą młodych ludzi. U niego odbywały się spotkania w szerszym gronie. Gąsiorowski w tamtym okresie przejawiał coraz mniej inicjatywy, coraz częściej uciekał w alkohol. Chyba nie mógł sobie poradzić z zaistniałą sytuacją. Zrozumiał, że już nikt pomnika mu nie wystawi. 
     27 lutego 1981 Emilia Afenda–Dadał, Adam Macedoński, Michał Muzyczka, Stanisław Tor i ja, wystąpiliśmy z odezwą jako uczestnicy ROPCiO [chodziło o uwolnienie więzionych przywóców KPN]. Z tego grona już tylko ja w tym czasie identyfikowałam się z KPN–em. 
     Na początku 1981 r. działaliśmy w Krakowie głównie jako RPPS. Stopniowo jednak coraz częściej zaczynaliśmy z powrotem występować jako KPN, by już całkiem otwarcie występować jako KPN gdzieś w połowie roku. 
     W Krakowie KOWzaP działał od 5 marca 1981 r. Z ramienia Solidarności prym wiodła w nim Muzia Sierotwińska, a u nas najaktywniejszy był Zygmunt Łenyk. 
     16 września 1981 r. na pogrzeb Stanisława Tora, pojechałam do Zakopanego wraz ze Stanisławem Palczewskim oraz Zygmuntem Łenykiem, a przywiozła nas znajoma Zygmunta — Małgosia [chodzi o Małgorzatę Zawistowska–Godulę, TW „Wodnik”]. Na pogrzebie był Mieczysław Majdzik oraz Kazimierz Świtoń. Z zakopiańskiej Solidarności była Władysława Strama. Po Mszy Świętej przeszliśmy z flagą z orłem w koronie na cmentarz, gdzie został pochowany Staszek — człowiek wielkiego serca, wielkiej odwagi a mimo to wielkiej skromności. 
     17 września [1981 r.] odbyły się uroczystości w Częstochowie, na które przywiózł Zygmunta Łenyka, Radka Hugeta, Jerzego Krawczyka i mnie — Mikołaj Jaszczyński. Mieliśmy wielki transparent z orłem w koronie, z napisem „Wolność i Niepodległość KPN”. Po uroczystej Mszy Świętej na Jasnej Górze z okazji 17 września oraz w intencji KPN, przeszedł pochód pod Grób Nieznanego Żołnierza. Brali udział przedstawiciele KPN z całej Polski. Była Maria Moczulska. Po uroczystości odbyło się ogólnopolskie spotkanie KPN, które poprowadził Krzysztof Gąsiorowski jako p.o. przewodniczący Rady Politycznej KPN. 
     17 września 1981 r. [zawiodła pamięć - było to października 1981 r.] przed południem, w rocznicę wkroczenia wojsk radzieckich do Polski podczas uroczystości pod Kopcem Piłsudskiego składane były urny z ziemią z różnych pól bitewnych. Przyszły tłumy. Byli legioniści, AK–owcy, harcerze, przedstawiciele różnych organizacji. Grała orkiestra MPK, przemówienie wygłosił Stanisław Kuś. KPN reprezentowali: Jerzy Krawczyk [TW „Waga”] z MPK — niósł wieniec razem z Mikołajem Jaszczyńskim [TW „Stefan”], Zygmunt Łenyk i Stanisław Palczewski — nieśli transparent KPN, Anna i Michał (córka i syn Stanisława Palczewskiego) — nieśli kwiaty a mój syn Sławek niósł flagę z orłem w koronie. Ja robiłam zdjęcia. Wśród ludzi było dużo osób identyfikujących się z KPN–em. 
     W sumie w 1979 r. zdołaliśmy zebrać 4040 zł, co przy miesięcznej mojej pensji około 6 tys. zł nie było kwotą porażającą. Z tego 1200 zł poszło na wydawnictwa, 1146 zł na materiały fotograficzne, 710 zł na wydatki związane z obchodami świąt, 460 zł na materiały poligraficzne a 200 zł na delegacje. 
     W 1980 r. było już lepiej, bo wpływy wyniosły 8785 zł + 324 zł z poprzedniego roku co zostało rozdysponowane: 4060 zł — materiały poligraficzne, 1598 zł na wydatki związane z obchodami świat, 874 zł na materiały fotograficzne, 662 zł na rozmowy międzymiastowe i międzynarodowe, 400 zł na dofinansowanie Przemyśla. 
     W 1981 r. dochody znacznie wzrosły i wynosiły już 103246 zł w tym: 1515 zł z roku ubiegłego, 32750 zł — składki, 14500 zł — sprzedaż znaczków KPN, 52181 zł — sprzedaż wydawnictw, 2300 zł — wpłaty indywidualne. Wydatki wynosiły 96296 zł z czego: 38055 zł — na wydawnictwa, 13150 zł — zakup znaczków KPN, 12320 zł — obchody świat i rocznic, 15000 zł — etaty, 5800 zł — delegacje, 4500 zł — wpłaty na Fundusz Centralny, 4000 zł — koszt rozpraw sądowych, 1600 zł — koszty transportu, 1761 zł — rozmowy międzymiastowe i międzynarodowe, 110 zł — zdjęcia. 
     Dochód nie wydany w 1981 r. w wysokości 6950 zł, w maju 1982 r. podzieliłam pomiędzy żonę Stanisława Palczewskiego oraz żonę Krzysztofa Gąsiorowskiego. Jak z powyższego widać, w 1981 r. nastąpiło znaczne rozkręcenie działalności. 
     [Uroczystości 11 listopada 1981 r.] Jak zwykle rozpoczęliśmy w Katedrze Wawelskiej mszą w intencji odzyskania niepodległości. Po zejściu do krypty Marszałka Józefa Piłsudskiego i złożeniu kwiatów, ruszyliśmy pochodem pod Grób Nieznanego Żołnierza. To już stało się tradycją. Szło kilka tysięcy osób. Były też delegacje Solidarności, RMP, NZS. Przemawiali: Stanisław Kuś z Solidarności, legionista — płk. Józef Herzog, harcmistrz Jerzy Bukowski, a z KPN — Michał Żurek [w rzeczywistości był to Kazimierz Zmarlik]. 

 

Stan wojenny (1981-1982) 

     Było około godziny 9. Już wiedziałam o stanie wojennym. Kiedy mnie zabierali, jeden z esbeków stwierdził, że pewnie nie na długo, ale że to będzie zależało ode mnie, kiedy wyjdę. Zapewniłam więc męża, że jeżeli rzeczywiście będzie to ode mnie zależało, to nieprędko wrócę. Zdawałam sobie sprawę, że będą chcieli za szybkie zwolnienie mnie czegoś w zamian – na co nie będę mogła się zgodzić. W domu została półtoraroczna córka, 11-letni syn, mąż oraz schorowana i spanikowana mama. 
     W samochodzie, którym mnie wieźli, zapytałam, czy ośrodki internowania znajdują się w Polsce, czy poza granicami. Powiedzieli, że w Polsce jest dość miejsca na to, by nas wszystkich pozamykać. Ucieszyłam się, że nie jedziemy na Sybir. Wszystko było możliwe... 
     Pojechaliśmy na komendę MO przy Batorego. Tam przez kilka godzin byłam namawiana przez esbeka, żebym podpisała lojalkę. Po kilku godzinach zrezygnowano, nazywając mnie wyrodną matką i przewieziono do Komendy Wojewódzkiej na Mogilską. Tam znów byłam poddawana przez kilka godzin zmiękczaniu. Tym razem namawiającym był wojskowy. Gdy przekonał się, że rozmowa ze mną prowadzi donikąd, wyszedł. Jakiś czas upłynął na oczekiwaniu. Pilnował mnie młody esbek. Późnym popołudniem zwiózł mnie do podziemia, na tak zwany dołek, czyli do aresztu. 
     Nie pamiętam, kiedy wręczono mi decyzję o internowaniu do ręki. Wydaje mi się, że jakoś przed Wigilią. Wtedy też dano nam możliwość, by się odwoływać. Nie odwoływałam się, bo po co. 
     W celi nr 11, w podziemiach, była już Teresa (Magda) Motyka [ur. 1944, sekretarka, pracownik etatowy Sekcji Kultury ZR Małopolska] z „Solidarności”. 
     Cztery prycze „katafalki”, wąski stół z dwoma taboretami – wszystko przytwierdzone do podłogi i pomalowane na szary, popielaty kolor. Na pryczach brudne gumowe materace. Okienko zakratowane i zamalowane na biało, gdzieś wysoko w górze. Ściany popielate. Szaro, popielato, ciemno. Wysoko nad stołem słaba żarówka. Wszystkie ściany krzywe, nigdzie kąta prostego. 
     15 grudnia doszła Barbara Kleszczyńska [ur. 1937, historyk sztuki, przewodnicząca KZ „Solidarności” w Pracowniach Konserwacji Zabytków], 16 grudnia – Halina Mytnik [ur. 1935, KZ „Solidarności” AGH, we wrześniu 1981 – sekretarz Uczelnianego Komitetu Strajkowego], 20 grudnia – Inka Bodziuch [ur. 1953, radca prawny w Krakowskim Przedsiębiorstwie Budownictwa Ogólnego], która z powodu braku miejsca spała ze mną na jednej pryczy, oraz 22 grudnia – Katarzyna Zimmerer [ur. 1961, studentka filologii polskiej UJ]. W międzyczasie, na krótko, przebywały jakieś inne kobiety zatrzymywane w czasie strajków, ale były szybko zwalniane. 
     Karmiono nas chlebem ciężkim jak kamień, bez tłuszczu, kawą zbożową z bromem oraz jakąś breją, która wyglądała na niedojedzone, zmieszane resztki ze stołów milicyjno-ubeckich. To było coś potwornego. Kiedyś wpadłyśmy na pomysł, aby zgadywać, co będzie na obiad. Ulepiłam sobie kulkę z chleba, nitkę ze swojej chusty dała mi Magda, dziewczyny po kolei myślały o tym, co może być na obiad, a ja nie wiedząc, co pomyślały, miałam potwierdzić albo zaprzeczyć. Wahadło wskazało mi na „tak” dopiero, gdy Baśka pomyślała, że będzie to „franca z kartoflami”. To może dać wyobrażenie, czym byłyśmy karmione. 
     Swoje potrzeby trzeba było załatwiać do nie zasłoniętego kibla zwanego przez nas „Azorem” (rano trzeba było go wynieść do pomieszczenia z umywalkami z zimną wodą, z kabinami zasłoniętymi do pasa, w których znajdowały się dziury zamiast muszli klozetowych, był też wąż z zimną wodą – by wylać z niego zawartość i go wymyć). Załatwianie swych potrzeb przy wszystkich było bardzo krępujące. 
     W celi było bardzo zimno. Dobrze, że miałam kożuch i czapkę futrzaną, których z siebie nie ściągałam. Baśka Kleszczyńska mówiła, że wyglądam jak prawdziwa sybiraczka. 
     Ponieważ znałam się trochę na masażu receptorów oraz na uruchamianiu sił obronnych organizmu, więc pomagałam bardzo chorej Halinie Mytnik, która wzięta została ze strajku na AGH z zapaleniem oskrzeli. Przy przyjmowaniu jej do aresztu odebrali jej wszystkie lekarstwa, jakie miała ze sobą. Po naszych interwencjach wzięto ją co prawda na przebadanie do lekarza więziennego, ale lekarstwa dostała dopiero w Kielcach. 
     Wierzę, że jesteśmy tam, gdzie nasza myśl, więc wieczorami w myślach śpiewałam Stasi kołysanki [gdy internowano Romanę Kahl-Stachniewicz, jej córeczka miała rok i 7 miesięcy]. W ciągu dnia za pomocą wahadła i rozrysowanych receptorów, skupiałam się na stanie zdrowia moich bliskich i wyobrażałam sobie, że przekazuję im energię miłości. To mi bardzo pomagało psychicznie. W ten sposób nie byłam bezsilną ofiarą, lecz kimś od kogo coś zależy, kto jest komuś potrzebny, kto coś może i kimś, kto pomimo oddalenia i ekstremalnych warunków jest razem ze swymi najbliższymi w kontakcie psychicznym. 
     Najtrudniej było tuż przed Wigilią. Którejś nocy zbudził mnie szloch Magdy, która płakała, że nie wyprała firanek na święta. Te firanki to była ta kropla przelewająca czarę goryczy. Zdecydowanie łatwiej znosiłam odosobnienie. Podejmując się działalności w opozycji, byłam świadoma, że narażam siebie i swoją rodzinę na różne represje, a nawet na nagłe zniknięcie z tego świata. Dlatego też nie oczekiwałam z dnia na dzień, że mnie wypuszczą. Założyłam na początku, że jak będą nas zwalniać, to najwcześniej gdzieś we wrześniu, bo nie po to zatrzymano tak dużo ludzi, żeby ich zaraz pozwalniać. Niestety, Magda była przekonana, że wypuszczą nas na Wigilię, potem rozczarowanie bardzo źle odbiło się na jej stanie psychicznym. Natomiast Halina nie miała złudzeń, ona nawet chyba czuła ulgę, że została internowana i że nie siedzi w więzieniu z wyrokiem za strajk. 
     W dzień Wigilii zwolniono Baśkę Kleszczyńską, a Halina dostała paczkę od rodziny, dzięki czemu mogłyśmy podzielić się opłatkiem. Na kracie okna przymocowałyśmy choinkę zrobioną ze sreberek z pudełek od papierosów. Papierosy otrzymywałyśmy na tak zwaną wypiskę. 
     Siedziałyśmy w płaszczach, kurtkach, kożuchach – opatulone czym się dało. Dzieliłyśmy się opłatkiem i zajadałyśmy się pumperniklem, prawdziwym masłem, serkiem topionym, chałką, piernikami, czekoladą, jabłkami, popijałyśmy to prawdziwą herbatą (dano nam wrzątku do zaparzenia), błogosławiąc w duchu mamę Haliny. 
     Nawet władze aresztu wyróżniły ten dzień, dając nam do śniadania po kostce szarego smalcu do chleba (jeśli to można było nazwać chlebem) i kawy z bromem, a na obiad do brei dodano po kawałku mortadeli, której i tak nie jadłyśmy, ze względu na post. Dostałyśmy również po prześcieradle oraz poszewce na poduszkę i koc. Ponadto pilnował nas nieordynarny strażnik, którego nazywałyśmy „aniołem”. 
     Dzieliłyśmy się drżącymi rękami opłatkiem, głos łamał się przy wypowiadaniu życzeń i przy śpiewaniu kolęd, łzy, powstrzymywane na siłę, czaiły się pod powiekami. 
     Nie miałyśmy ani papieru, ani niczego do pisania. Nie mogłyśmy z aresztu niczego wysyłać. Nasi bliscy nie mieli informacji, gdzie jesteśmy. 
     Każda z nas miała powody, by się wypłakać. Nie wiedziałyśmy, co z naszymi bliskimi, oni też nie wiedzieli, gdzie jesteśmy, a i sceneria szarej, ponurej celi oraz trudna do przewidzenia przyszłość nie nastrajały pozytywnie. 
     Halina, sama bardzo chora, zostawiła w domu niezaradną, wymagającą opieki, chorą matkę, Magda zostawiła męża i chorą córkę, z którą nie miała pojęcia, co się dzieje – gdy ją zabierano, to córka przebywała w sanatorium. Magda nie wiedziała więc, czy córka wróciła do domu i w jaki sposób, czy w domu kogoś zastała (mąż Magdy został wcielony do ROMO). Ja zostawiłam męża, dwoje dzieci, w tym młodsze mające 1,5 roku oraz schorowaną i spanikowaną matkę. 
     Bałam się też, jak się ułożą stosunki między mężem a mamą – nigdy nie przepadali za sobą. Nie mogłam sobie wyobrazić mojej małej Stasi inaczej, jak tylko siedzącej z gołymi nóżkami na nocniku. . Obraz Stasi na nocniku wrył mi się w pamięć, gdy esbecy zabierali mnie z domu i tak już pozostał przez cały okres internowania. 
     30 grudnia 1982 r. wywieziono mnie wraz z innymi kobietami do kieleckiego więzienia na Piaskach. Oczywiście, nie powiedziano nam, gdzie nas zabierają. 11 bezbronnych kobiet jechało w suce w eskorcie samochodów milicyjnych na syrenach. Sceneria jak w filmie kryminalnym. 
     Więzienie w Kielcach było o wiele lepsze niż areszt na Mogilskiej. Ściany celi były żółte, łóżka piętrowe jak na kolonii, było jasno, jedzenie było nawet dość jadalne. Obiad składał się co prawda z często przesolonej zupy (chyba kucharz był zakochany) i drugiego dania, którym na ogół była kasza „z podgardlem Urbana”, ale chleb był wręcz wspaniały – podobno wypiekał go odsiadujący wyrok piekarz. Zaczęły też do nas docierać paczki z Kościoła oraz od rodzin. Były już możliwe odwiedziny. 
     W Kielcach nabrałyśmy bojowego ducha. O wszystko wykłócałyśmy się ze służbą więzienną. Namiętnie śpiewałyśmy piosenki, których słowa wymyślałyśmy do znanych melodii. Myśmy zdzierały wręcz gardła, żeby nasz głos był słyszany poza więzieniem, a strażnik wpadał do celi z okrzykiem „Motyka!”. Nie pomagało tłumaczenie, że to my, a nie Magda Motyka, która w śpiewach nie brała udziału. Ona siedziała spokojnie w kątku i haftowała nasze bluzy więzienne. Wiedzieli, że była załamana psychicznie i w ten sposób znęcali się nad nią. Mnie Magda wyhaftowała na plecach bluzy „Internowana”, a z przodu „KPN”. Miałyśmy też dyżurną „kostkę” ponieważ trzeba było wystawiać wieczorem na taborecie ubrania dzienne, które odbierało się dopiero rano. Myśmy zrobiły sobie tak zwaną dyżurną „kostkę” z rzeczy, których nie nosiłyśmy. Tak więc „kostka” była zawsze gotowa do wystawienia. 
     Wypuszczano nas też od czasu do czasu na spacernik oraz chodziłyśmy, chyba raz w tygodniu do kąpieli. W celi miałyśmy tak zwany kącik sanitarny z umywalką oraz z muszlą klozetową. Możliwy był już kontakt z lekarzem. 
     W czasie mojego pobytu w kieleckim więzieniu byłam raz poddana przesłuchaniu, prawdopodobnie chodziło o wybadanie, czy zmiękłam. Wprowadzono mnie do celi, w której na pryczach pozostawione były rysunki dzieci z napisami w stylu „Tato/mamo czekamy na Ciebie, tęsknimy”. Miało mi to widocznie przypomnieć, że jestem „wyrodną matką”. Oficer śledczy chciał, abym podpisała lojalkę. Poinformował mnie, że mają nasze archiwum, które było w beczce. Pomyślałam, że bredzi. Nie wiedziałam, że moja koleżanka trzymała nasze archiwum na działce właśnie w beczce, więc pomyślałam, że chodzi mu o Beczkę w kościele u Dominikanów. 
     Poinformowałam go, że niczego nie będę podpisywać. Jedyne, co mogę napisać, to oświadczenie, że jeśli znajdę się na tak zwanej wolności, to będę przestrzegała obowiązującego prawa i zajmę się opieką nad rodzinami prześladowanych, internowanych czy uwięzionych. Napisałam takie oświadczenie. Oficer śledczy poinformował mnie, że to nie zadowoli jego mocodawców, na co stwierdziłam, że nie miałam zamiaru nikogo zadowalać oprócz siebie samej i że dla mnie najważniejsze jest, by móc patrzeć na siebie w lustrze bez obrzydzenia. 
     Z więzienia na Piaskach w Kielcach do Gołdapi wywieziono 18 kobiet, w tym 12 z regionu małopolskiego, a 6 z regionu świętokrzyskiego. 
     Oczywiście, nie powiedziano nam, gdzie jedziemy. Ze dwa dni przed wyjazdem rozeszła się wieść, że będziemy gdzieś przewożone. Koleżanki wręczyły mi mapkę Polski i poprosiły, bym określiła wahadłem, w jakim kierunku pojedziemy. Wahadło wskazywało na północny wschód na miejsce tuż przy granicy. 
     Podróż była koszmarna, oczywiście, w więziennej suce. Raz zatrzymaliśmy się w lesie i kazano nam udać się w las. Niektóre z nas spanikowały, myśląc, że będą nas rozstrzeliwać. Okazało się, że w lesie był klozet. Drugi raz zatrzymaliśmy się w Łomży, gdzie dano nam coś do zjedzenia. Wieczorem zatrzymała nas Straż Graniczna w lesie, wyglądało na to, że jednak zostaniemy przewiezione do ZSRR. Po jakiejś chwili przepuszczono naszą sukę i podjechałyśmy do ośrodka internowania w Gołdapi. Granica z ZSRR przechodziła przez pobliskie jezioro i w każdej chwili można się było liczyć z „wyrównaniem granic”. 
     Gołdap to był tak zwany ośrodek wzorcowy pokazywany lekarzom z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. 
     Czułyśmy się tam o wiele gorzej, mimo że nie było to więzienie, tylko ośrodek wczasowy radia i telewizji przystosowany na ośrodek internowania. Mieszkałyśmy w celach-pokojach (na ogół po 4 osoby) z przedpokojem i łazienką. Pozornie było więcej swobody, bo pokoje były pootwierane i można było się kontaktować z innymi kobietami. Na posiłki schodziło się do jadalni. Jednak nie wolno było otwierać okien ani wychodzić na balkon. Na spacery otwierano nam tylko wewnętrzny taras, gdzie można było pospacerować lub się pogimnastykować. Przy takiej liczbie osób trudno było odróżnić ubeczki. W sumie to nie wiadomo było, jak się czuć. Niby warunki wczasowe, a zamknięcie i dookoła żołnierze z karabinami. Co kawałek budka wartownicza. No i daleko do domu. Niektóre z kobiet swoją agresję dawniej skierowaną przeciwko służbie więziennej, kierowały na siebie lub swoje współtowarzyszki. Mające skłonność do wpadania w depresję, zamykały się coraz bardziej. Nie chciały kontaktować się z innymi, nie chciały schodzić na posiłki. Zdarzyło się, że którąś wywieziono w kaftanie bezpieczeństwa. 
     Trzeba przyznać, że kucharki dwoiły się i troiły, by za skromne diety, jakie na nas przypadały, ugotować coś smacznego. To były prawdziwe mistrzynie, które potrafiły zrobić coś z niczego. Wreszcie jadłyśmy przy stołach nakrytych obrusami i na talerzach, a nie w aluminiowych michach. 
     Ubecy i komenda ośrodka z początku jedli w tej samej sali, ale oczywiście oni otrzymywali co innego do jedzenia. Basia Różycka-Orszulak (siostra Marii Moczulskiej) przez kilka dni obchodziła ich stół dookoła, notowała, z czego składa się ich posiłek, i głośno to komentowała. Nie wytrzymali i przenieśli się do pomieszczenia przy kuchni. 
     Ponieważ brakowało żywności, to władze więzienne zwróciły się do Kurii Biskupiej w Olsztynie o pomoc. Po jakimś czasie z Warszawy przyszły transporty z żywnością oraz środkami czystości. 
     W Gołdapi otrzymywałyśmy paczki żywnościowe i ubraniowe ze środkami higienicznymi i lekarstwami tak, że w sumie niczego nam nie brakowało poza wolnością, kontaktem z bliskimi i informacją o tym, co tak naprawdę się z nimi dzieje. Pomoc napływała głównie z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, z Kurii Biskupiej oraz od rodzin. Któregoś dnia z paczkami przyjechała Maja Komorowska. 
     Co tydzień odbywały się niedzielne msze św., które odprawiał ksiądz Smędzik, proboszcz miejscowej parafii. Ksiądz Smędzik nie tylko niósł internowanym kobietom pomoc duchową. Oprócz tego przemycał grypsy i przywoził pomoc materialną w postaci paczek, a także zaopatrywał nas w modlitewniki, medaliki, różańce itp. Często sam dźwigał te paczki. 
     W Gołdapi prowadzone były różne wykłady, np. z historii, psychologii. Można było uczyć się języka obcego, ćwiczyć jogę itp. Ja np. prowadziłam wykłady z radiestezji oraz masażu stóp. 
     Wydawane były również gazetki, w których między innymi zamieszczane były informacje zasłyszane z Radia Wolna Europa (pomimo ciągłego polowania przez SB na radioodbiorniki). 
     Co jakiś czas robiono nam tak zwany kipisz, czyli dokładną rewizję w pokojach-celach. 
     By być bliżej informacji, niektóre z nas nie omieszkały zdobywać ich w różny sposób, tak więc nawet wywoływałyśmy duchy. Już po moim wyjeździe z Gołdapi był przezabawny incydent, kiedy to spragnione informacji kobiety wywoływały duchy na korytarzu za kotarą. Siedziały przy stoliczku i jedna z nich pytała: „Duchu, powiedz, co z moim wnukiem”. Na co Duch odpowiedział: „Tu jest ubol!”. Gdy tak powtórzył to kilka razy, to zza kotary wychylił się podpity komendant i powiedział: „Duchu nie ubol, tylko klawisz!”. 
     Zajmowałyśmy się czym się dało, by tylko jakoś czas mijał szybciej. Wiele kobiet robiło przeróżne rzeczy z wełny na drutach. W modzie były np. węże gołdapskie. Można było oglądać telewizor, ale nie było zbyt wiele chętnych do oglądania „gadzinówek”. 
     Wiele kobiet chorowało. Pomagałam więc koleżankom, masując ich stopy czy trzymając ręce na głowach, na kręgosłupach, nerkach itp., ustawiałam miejsca spania... 
     Wspaniałą niespodziankę zrobiły mi koleżanki w dniu moich urodzin 10 lutego. Dostałam wiele prezencików, laurek, wierszyki itp. To było bardzo wzruszające, bo widać było, ile włożyły w to serca. 
     Z Gołdapi zostałam wypuszczona 21 marca 1982 na interwencję internowanych wraz ze mną koleżanek, które zagroziły strajkiem głodowym. Chociaż decyzja o zwolnieniu była wydana już 8 marca, czyli na Dzień Kobiet, to 20 marca usiłowali mnie namówić na podpisanie lojalki – bo jak mówili – chcieli wyjść z twarzą. Oczywiście, odmówiłam, bo mnie interesowała moja własna twarz. Mimo to na następny dzień mnie wypuścili. 
     Paradoksalnie, po wyjściu z ośrodka internowania czułam się mniej wolna. Stan wojenny był koszmarem. W tak zwanej internie nic już nam nie mogli zrobić, poza pozbawieniem paczki czy wizyty, a na tak zwanej wolności w każdej chwili mogli z nami zrobić, co im się tylko podobało. Poza tym bardzo ważne stało się, kto jest kim, kto współpracuje, a komu można zaufać. 
     Po internowaniu, po wykorzystaniu urlopu wychowawczego i bezpłatnego już nie wróciłam do pracy zawodowej. 
     W czerwcu 1982 r. byłam przesłuchiwana przez prokuraturę wojskową w sprawie Wiesława Grudniewicza, a później zostałam wezwana na jego rozprawę jako świadek. Po wyjściu z internowania nie chciałam się angażować w działania II Obszaru. Trudno mi było odnaleźć się w konspiracji, zwłaszcza że byłam znana bezpiece, a poza tym miałam swoje podejrzenia co do niektórych... Byłam potrzebna w domu – zwłaszcza córce, która bardzo ciężko zniosła okres rozłąki. Dziecko potrzebowało matki i musiało się nauczyć, że można mi ufać, że nie zniknę z jej życia któregoś dnia, że może mieć we mnie oparcie. Doszłam też do wniosku, że jeśli chcę zmienić świat, to muszę zacząć wprowadzać zmiany od siebie samej. Chodziłam więc na różne kursy związane z samoleczeniem, medytacją, astrologią, numerologią, poznawaniem siebie i świata swych emocji. 
     Miałam obowiązek meldowania się co tydzień na Mogilskiej, gdzie przeprowadzano ze mną rozmowy ostrzegawcze. W pewnym momencie przestałam się meldować – wykorzystałam wezwanie do Warszawy na proces Leszka Moczulskiego, gdzie byłam przesłuchana jako świadek. Było akurat na ten dzień. Po powrocie do Krakowa już się nie meldowałam. 
     Nawiązałam kontakt z żoną Leszka Moczulskiego, Marią Moczulską, zaoferowałam swoją pomoc oraz udostępniłam swoje mieszkanie. Kiedy przyjeżdżała do Krakowa, zatrzymywała się u mnie – a po wyjściu z więzienia przyjeżdżał również przewodniczący. Mieszkanie nieraz było wykorzystywane do spotkań z nim różnych osób z opozycji. 

     

Publikowane powyżej wspomnienia Romany Kahl-Stachniewicz wykorzystane zostały w książkach Mirosława Lewandowskiego i Macieja Gawlikowskiego poświęconych historii RPCiO i KPN w Krakowie: "Prześladowani, wyszydzani, zapomniani... Niepokonani. ROPCiO i KPN w Krakowie 1977-1981", Kraków, 2009 oraz "Gaz na ullicach. KPN w Krakowie. Stan wojenny 1981-1982", Kraków, 2012.

 

Zdjęcia Romany Kahl-Stachniewicz:

Romana Kahl-Stachniewicz, od 1977 roku uczestnik ROPCiO, w 1979 – członek założyciel KPN. Za działalność opozycyjną wyrzucona z pracy na UJ w 1978 r. W wyniku represji władz poroniła dziecko. W 1979 roku była członkiem założycielem KPN. W kwietniu 1980 roku, gdy SB zatrzymała innych przywódców KPN w Krakowie a ją pominęła, z uwagi na stan ciąży, poprowadziła po mszy św. w Kościele Mariackim ludzi do studzienki Walentego Badylaka. Czy się bałam ? Oczywiście, ale przymus działania był większy niż strach. W okresie internowania wielokrotnie namawiana do podpisania lojalki – odmawiała. Usiłowano mnie namówić na podpisanie lojalki - bo jak mówili to chcą wyjść z twarzą - oczywiście odmówiłam bo mnie interesowała moja własna twarz.

 

 

 

 

Ostatnie przygotowania do akcji balonowej 9 czerwca 1978 roku w Krakowie. Przed akademikiem stoi m. in. Krzysztof Gąsiorowski (w mundurze). Z prawej, obok niego, bokiem – Krzysztof Bzdyl. Krzysztof Gąsiorowski (+2003), syn Kazimierza Bogumiła Gąsiorowskiego (1903 - 1952), oficera rezerwy WP, ppłka AK, uczestnika powstania warszawskiego, zamordowanego przez UB w więzieniu mokotowskim. Krzysztof Gąsiorowski w 1952 roku został skazany na 8 lat więzienia za działalność w szkolnej konspiracji antykomunistycznej. Od 1956 roku działał w reaktywowanym ZHP, gdzie doszedł do stopnia harcmistrza. Od 1977 roku - uczestnik ROPCiO, w 1979 roku – członek założyciel KPN. Od 1960 roku ewidencjonowany przez SB jako tajny współpracownik o pseudonimach „Jan Rosiewicz”, „Edward Klinowski”, „Jan Chojecki”, „Jerzy Rawicz” i „Mikołaj Ataman”. Został wyrejestrowany po 24 latach. W 1983 roku decyzją Rady Politycznej KPN pozbawiony praw członkowskich na zawsze. S. Palczewski: Gdzie raport T.W. Jerzego Rawicza” z przygotowań i wykonania akcji? (…) Uczestniczyło w przygotowaniach i posiadało wiedzę o czynionych przygotowaniach do wypuszczenia balonu z podpiętym transparentem co najmniej trzech TW. Nie spotkałem się w dokumentacji IPN-u o raportach TW w przedmiocie balonów. 

Grupa ROPCiO z transparentem na krakowskich Błoniach w czasie mszy papieskiej 9 czerwca 1979 r. w Krakowie. Na pierwszym planie - Barbara Różycka-Orszulak, działaczka warszawskiej KPN jeszcze przed Sierpniem (prywatnie - siostra Marii Moczulskiej).

 

 

 

 

 

 

 

Msza papieska na Błoniach 9 czerwca 1979 roku w Krakowie. Orzeł powoli wzbija się w powietrze. Z prawej, przodem – Jacek Bartyzel z łódzkiego środowiska ROPCiO (potem Ruch Młodej Polski). Działacze Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Krakowie wraz z niezależną grupa studencką postanowili powitać Ojca Świętego na Błoniach Krakowskich symbolami określającymi niezniszczalne aspiracje narodu polskiego do niepodległości. Pomysł i zorganizowanie przedsięwzięcia było dziełem Mariana Banasia [rozgłos sprawie nadał Krzysztof Gąsiorowski]. Prace przygotowawcze dokonywano w Domu Studenckim UJ „Żaczek”. Na dwu balonach meteorologicznych będących na uwięzi do dachu nad ołtarzem, doczepiono na linkach karnisz aluminiowy z transparentem i emblematem orła w koronie z jednej i znakiem Polski Walczącej z drugiej strony. Z chwilą, gdy Papież zbliżył się do ołtarza na polecenie spikera balony zostały zwolnione z uwięzi podnosząc przygotowany wcześniej transparent. Powoli majestatycznie wzbijał się w górę, szybując nad niezmierzonymi tłumami pielgrzymów, który przetaczającym się gromem oklasków wyraził swoje uznanie.

Msza papieska na Błoniach 9 czerwca 1979 roku w Krakowie. Balony z Orłem w Koronie na tle ołtarza papieskiego.

 

Msza papieska na Błoniach 9 czerwca 1979 roku w Krakowie. Balony z Orłem w Koronie wysoko w powietrzu nad Błoniami.

Po porannej mszy świętej na Wawelu 11 listopada 1978 roku. Od prawej: Stanisław Palczewski, Michał Muzyczka i Stefan Dropiowski. Mały chłopiec w mundurku zucha to Sławomir Stachniewicz – syn R. Kahl-Stachniewicz. Stanisław Palczewski, o swoim wystąpieniu w roku 1952 przed sądem (miał wtedy 17 lat): A w ostatnim słowie zgłosiłem, że działania przeciwko reżimowi podejmę znów po opuszczeniu więzienia. Został skazany na 7 lat pozbawienia wolności. Od 1977 w ROPCiO, w 1979 – członek założyciel KPN, związany z organizacją przez całe lata 80. W latach 1980 – 81, szef Obszaru II KPN. W 1981 roku internowany. Do końca PRL związany z KPN. Michał Muzyczka (+1989), syn Ludwika Muzyczki pseudonim „Benedykt”, członka Komendy Głównej AK i długoletniego więźnia w czasach stalinowskich. Michał od 1977 roku uczestniczył w ROPCiO, w 1979 był członkiem założycielem KPN. Od 1981 roku zaprzestał angażowania się w działalność opozycyjną. Stefan Dropiowski (+?), działacz Katolickiego Ruchu Esperanckiego. Od lat 60. ewidencjonowany przez SB jako tajny współpracownik o pseudonimie „Magister”. Od 1977 roku uczestnik ROPCiO. W jego mieszkaniu znajdował się punkt konsultacyjno – ewidencyjny ROPCiO. Punkt ten początkowo umożliwiał SB wygodną inwigilację Ruchu w Krakowie, ale później został zamknięty przez SB, gdyż SB straciła nad nim kontrolę a przekształcił się on w wygodną bazę działań opozycji. Dropiowski zachowywał się dziwnie. Przychodził bez zapowiedzi siadywał w fotelu, opowiadał jakieś bzdety, czasem przynosił kilka jabłek z jakiejś działki a potem udawał, że drzemie. Potrafił tak przesiedzieć parę godzin. W 1979 roku był członkiem – założycielem KPN, ale wiosną 1981 roku wycofał się z działalności w tej organizacji. 

Wierni opuszczają Katedrę po porannej mszy świętej na Wawelu w dniu 11 listopada 1978 roku. 11 listopada 1978 roku o godzinie 9 rano ks. prałat Kazimierz Figlewicz odprawił mszę św. za duszę śp. Józefa Piłsudskiego. Katedrę wypełniły tłumy młodzieży oraz starsze i młodsze pokolenie uczestników walk o niepodległość – wśród których wyróżniali się Legioniści i Akowcy. Po wyjściu z krypty Marszałka grupa kilkudziesięcioosobowa poprowadzona przez Piotra Boronia przeszła ulicami Krakowa pod pomnik Nieznanego Żołnierza. Piotr Boroń jest widoczny na stopniach katedry, z długimi włosami, stoi z profilu. Tego samego dnia wieczorem odbyła się druga, większa manifestacja zorganizowana przez ROPCiO po mszy św. w Kościele Mariackim. Podobne manifestacje ROPCiO zorganizował w Warszawie i Gdańsku. Były to pierwsze niezależne manifestacje patriotyczne w PRL. 

 

 

 

 

 

 

Generał Mieczysław Boruta – Spiechowicz na dziedzińcu wawelskim po mszy św. 11 listopada 1978 roku. Po nabożeństwie nastąpiło zejście do Krypty. Ks. Figlewicz wygłosił krótkie i patriotyczne kazanie. Swoje przemówienie w Krypcie gen. Boruta kończył słowami: Chwile, jakie przeżywamy w Polsce obecnie, wymagają od nas Polaków największego wysiłku ducha, w obliczu szybko pędzących wypadków. Tylko jeden Bóg wie dokąd idziemy. Czyste sumienie, poczucie spełnionego obowiązku żołnierskiego, wiara w moralne ideały ludzkości i pełna wiara i zaufanie w prawdziwą demokrację, są naszą moralną siłą. Tym żyliśmy, tym zwyciężaliśmy i z tym w zaświaty odejdziemy. Ale jeśli miłość nie sprosta sile nienawiści, albo spóźniona nie uratuje człowieka? Wtedy pójdziemy w bezlitosny bój, każdym krokiem powtarzając słowa Marszałka: „Idźcie swoja drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, którzy służą obcym”.

Manifestacja w Krakowie 11 listopada 1980 roku. Pierwszy z prawej strony, z kwiatami - Jan Franczyk. Drugi z prawej, obok transparentu KPN - Ryszard Majdzik z tablicą z napisem ChWPL – Chrześcijańska Wspólnota Ludzi Pracy. A Macedoński - W Nowej Hucie szalała demoralizacja, pijaństwo, przestępczość a Wspólnota miała z walczyć z tymi patologiami. Drukowaliśmy ulotki, które rozrzucaliśmy na ławkach w parku przy alejach, albo rozdawaliśmy pod kościołami w Hucie. Wydawaliśmy też miesięcznik „Krzyż Nowohucki”.

 

 

 

 

Demonstracja w Krakowie w dniu 11.11.1980 roku. W środku, z jasnym drzewcem od transparentu w ręce – Krzysztof Bzdyl (obok z prawej, z wieńcem w ręku – Kazimierz Apanowicz). Gdzieś w pierwszej połowie 1980 r. odmówiłem dalszego kolportażu „Robotnika” z uwagi na zamieszczony w nim, wyjątkowo kłamliwy i nieuczciwy artykuł pt. „ Drogą podłości do niepodległości”, którego przedmiotem była KPN. Wiedziałem, że „Robotnika” piszą ludzie z KOR tj. Kuroń, Michnik i Lityński, ale nigdy nie spodziewałem się, że napiszą o Konfederacji używając gorszych epitetów niż komunistyczna „Trybuna Ludu”. W artykule twierdzono między innymi, że robimy to na zlecenie Moskwy, że niszczymy jedność opozycji i wyrządzamy ogromne szkody Polsce, bo nikt uczciwy nie powinien wysuwać żądania niepodległości. Tak ten artykuł sobie zapamiętałem. (…) Od grudnia 1979 do końca sierpnia 1980 r. [represje] narastały w lawinowy sposób. W tym okresie przesiedziałem w aresztach ponad 600 godzin czyli więcej niż 25 dni. W czasie karnawału Solidarności K. Bzdyl przesiedział w areszcie 6 miesięcy. W dniu 13 grudnia 1981 roku zorganizował strajk w zajezdni MPK Łagiewniki. Potem został internowany, co wkrótce zamieniono na nowy areszt. Wyrokiem Sądu Warszawskiego Okręgu Wojskowego został skazany na 3 lata pozbawienia wolności. Wyszedł na wolność na mocy amnestii w sierpniu 1983 r. Po wyjściu z więzienia kontynuował działalność w KPN rozbudowując konspiracyjną poligrafię. Latem 1984 r. wyemigrował do USA. 

Zygmunt Łenyk w czasie manifestacji KPN w Krakowie 11 listopada 1980 r. Z. Łenyk działał aktywnie w KPN od 1979 przez całe lata 80. W latach 1980 - 1981 roku i od 1983 wchodził w skład KAB KPN Obszar II w Krakowie, w latach 1984 – 1986 szef Obszaru II KPN, w latach 1985 - 1988 szef CKAB KPN. Na trzech kolejnych kongresach KPN: 1980, 1984, 1989 wybierany był do Rady Politycznej KPN. W latach 1991 – 93 był posłem na Sejm I Kadencji z listy KPN. 

 

 

 

 

 

 

 

 

Manifestacja KPN 11 listopada 1980 r. Z biało-czerwoną flagą Adam Macedoński - po wojnie działał w antykomunistycznej konspiracji młodzieżowej. Jako artysta plastyk od 1956 roku był współpracownikiem kilku pism (m. in. Tygodnik Powszechny, Przekrój). W latach 1969 – 1977 był współzałożycielem i kierownikiem Międzynarodowego Studia Folk-songu, o którym prasa zagraniczna pisała jako o chrześcijańskiej grupie folkowej, która rozpowszechnia prawa człowieka w Krakowie i w Polsce. Od 1977 roku był uczestnikiem ROPCiO. W 1978 roku założył wraz z Andrzejem Kostrzewskim i Stanisławem Torem Instytut Katyński w Krakowie (do którego potem dołączyli: Leszek Martini i Kazimierz Godłowski). Był współzałożyciel Chrześcijańskiej Wspólnoty Ludzi Pracy. W 1979 roku był członkiem - założycielem KPN. 

Manifestacja KPN 11 listopada 1980 r. W środku, z ręką w kieszeni i z biało-czerwoną opaską Michał Żurek. To była wyjątkowa postać. Wysoki, barczysty, kawał chłopa. Kierowca w zajezdni MPK, potem przewodniczący Solidarności w tej zajezdni. W słowach nie przebierał, popierał aktywne działania, nie oglądając się na resztę KAB. Był człowiekiem wyjątkowo prawym, wyjątkowo uczciwym i odważnym, mówił to co myślał. W krakowskim KPN nie było drugiego takiego. 

 

 

 

Manifestacja KPN 11 listopada 1980 roku. Wg (jak można sądzić - zaniżonych) szacunków SB brało w niej udział ok. 6 tysięcy osób. Z lewej flagę z Orłem w Koronie trzyma dwójka harcerzy z Czarnej 13-tki Krakowskiej. Są to: Sławek Stachniewicz (syn Romany Kahl-Stachniewicz – trzyma flagę) i Krzysiu Krcha. Za Krzysiem stoją: Jacek Skrobotowicz i Michał Żurek (w biało-czerwonej opasce). W centrum widoczny transparent KPN: „Z NASZYCH RAMION WYTRYŚNIE POLSKA WOLNA JAK PTAK”. Przed transparentem stoją (od lewej): NN (z biało-czerwoną flagą), Stanisław Palczewski, Kazik Apanowicz, Lech Jeziorny (z flagą z Orłem w Koronie) oraz Anna Jeziorny (niosąca kwiaty). Z prawej ktoś trzyma tablicę z napisem „KPN” a obok widoczna tablica „ChWLP”, którą niósł Ryszard Majdzik.

Manifestacja KPN 11 listopada 1980 roku. Przy Grobie Nieznanego Żołnierza przemawia Stanisław Palczewski: Niezależnie od tego, którą drogę wybraliśmy: instytucjonalizmu legalnego, KSS „KOR”-u, Ruchu Młodej Polski, Konfederacji Polski Niepodległej i wielu innych, musimy wierzyć, że tak, jak wówczas przed 62 laty, tak i teraz, Niepodległość Narodu i Suwerenność Państwa są do urzeczywistnienia. I tylko od nas samych zależy, czy to zrozumiemy, a gdy zrozumiemy – osiągniemy.

 

Pogrzeb Stanisława Tora 16 września 1981 roku w Zakopanem. Stanisław Tor w czasie II wojny światowej walczył w Samodzielnej Brygadzie Strzelców Karpackich, m. in. w obronie Tobruka. Potem służył w II Korpusie Polskim i brał udział w bitwie pod Monte Cassino. Wrócił do PRL w połowie lat 60. W latach 60. Stanisław Tor sporządził tablicę z napisem „Precz z kłamstwem”, pojechał z nią na Rynek Główny w Krakowie i chodził po Rynku. Po pewnym czasie zatrzymała go milicja. Ale musieli go zwolnić, gdyż nie mogli mu niczego udowodnić. Stanisław Tor bronił się, że protestuje przeciwko kłamstwu w ogóle i że nie ma na myśli żadnego politycznego kontekstu. Od 1977 roku uczestnik ROPCiO. W 1978 roku był współzałożycielem (wraz z Kazimierzem Świtoniem, Romanem Kściuczkiem – także członkiem założycielem KPN - oraz Władysławem Suleckim) Wolnych Związków Zawodowych na Śląsku. W 1979 roku był członkiem - założycielem KPN. Wycofał się z działalności w KPN w 1980 roku. W jego domu przy ul. Księcia Józefa odbywały się spotkania SKS, WZZ, ROPCiO i KPN. 
Przed kościołem stoją m. in.: Zygmunt Łenyk, Stanisław Palczewski (zasłonięty znaną nam już flagą z orłem w koronie), Małgosia - przewodniczka Zygmunta Łenyka, Mieczysław Majdzik, z kościoła wychodzi Kazimierz Świtoń. 

Pogrzeb Stanisława Tora 16 września 1981 roku w Zakopanem. W drodze na cmentarz w pierwszym szeregu idą: Zygmunt Łenyk, Stanisław Palczewski (z flagą) i Władysława Strama z „Solidarności” w Zakopanem (zasłonięta flagą). Za nimi idzie Małgosia - przewodniczka Zygmunta (z kwiatami). W czwartej parze idą: Kazimierz Świtoń i Mieczysław Majdzik. 

 

 

 

 

 

 

 

W dniu 17 września 1981 roku odbyło się ogólnopolskie spotkanie działaczy KPN w Częstochowie. Delegacja z Krakowa przywiozła ze sobą transparent z Orłem w Koronie i napisem: „WOLNOŚĆ NIEPODLEGŁOŚĆ KPN KRAKÓW”. Stoją od lewej: Zygmunt Łenyk, Jerzy Krawczyk, Radosław Huget i Mikołaj Jaszczyński. 

 

 

 

 

 

U stóp Jasnej Góry 17 września 1981 roku. Od lewej: Zygmunt Łenyk, Jerzy Krawczyk (TW „Waga”), Radosław Huget i Mikołaj Jaszczyński (TW „Winiarski”). Radosław Huget: To była jesień 1981 roku, władze szukały już konfliktów, zwłaszcza konfliktów z uczelniami, a Rokita z NZS zagroził strajkiem, jak mnie nie wypuszczą. Kupa ludzi się zaangażowała w uwolnienie mnie. Chyba z 10 tysięcy ulotek rozrzucili w Krakowie z tą historią. Był wielki transparent na Collegium Novum - „Uwolnić Hugeta!” Natomiast „Solidarność” (którą trafnie nazywaliśmy później w WiPie - „Cepelia”, tę nazwę wymyślił Krzysztof Skiba) nie chciała strajkować tylko wydać jakieś oświadczenie. Tam wszyscy byli „taktycy”. Aż tu przyszedł Żurek (znam tę relację bardzo dokładnie) i powiedział - „Dość tego! Jak nie wypuszczą Hugeta, to postawimy cały Kraków.” (...) Na takie ultimatum komuna wymiękła i puścili mnie dzień przed strajkiem.

Ogólnopolskie spotkanie działaczy KPN w Częstochowie 17 września 1981 roku. Przemarsz Konfederatów po mszy św. pod Grób Nieznanego Żołnierza. 

Uroczystości 4 października 1981 roku (w przeddzień rocznicy ostatniej bitwy Wojny Polskiej 1939 roku) przy Kopcu Marszałka Piłsudskiego na Sowińcu. Delegacja kombatantów składa ziemię z pól bitewnych. 

Uroczystości 4 października 1981 roku przy Kopcu Marszałka Piłsudskiego na Sowińcu. Kwiaty składa delegacja KPN występująca jawnie z biało – czerwonym transparentem z napisem „Konfederacja Polski Niepodległej” (od lewej): Mikołaj Jaszczyński, Jerzy Krawczyk, Zygmunt Łenyk, Stanisław Palczewski, Ania i Michaś (córka i syn Stanisława Palczewskiego), Sławek Stachniewicz (z flagą). Jeszcze przed powstaniem KPN krakowskie środowisko ROPCiO angażowało się w renowację Kopca, występując publicznie do władz państwowych o odbudowanie Mogiły Mogił. Gdy w roku 1980 powstał przy Towarzystwie Miłośników Historii i Zabytków Krakowa Komitet Opieki nad Kopcem działacze KPN aktywnie go wspierali, uczestnicząc w pracach na Sowińcu. Szczególną rolę odegrał tutaj inż. Witold Tukałło – członek KPN. 

Msza polowa 4 października 1981 roku pod Kopcem Marszała Józefa Piłsudskiego na Sowińcu. Od lewej: poczty sztandarowe kombatantów i harcerzy, brzozowy krzyż i ołtarz polowy. Dalej, po prawej - miejsce, w którym składano ziemię z pól bitewnych a przy nim warta honorowa harcerzy. Tego typu uroczystości, organizowane przez środowiska kombatanckie i niepodległościowe jeszcze przed Sierpniem odgrywały ważną rolę w kształtowaniu i umacnianiu świadomości patriotycznej społeczeństwa, a zwłaszcza młodzieży. 

 

 

Manifestacja KPN 11 listopada 1981 roku. Grupa KPN-owców w biało czerwonych opaskach, m. in. Michał Żurek. Michał Żurek stał na czele licznej grupy w MPK, z którą to grupą w latach 1980, 1981 tworzył służbę porządkową w manifestacjach organizowanych z okazji różnych rocznic. Michał Żurek stał na czele Wydziału Robotniczego – grupy działającej w ramach KPN jeszcze przed Sierpniem. Był on zwolennikiem bardziej radykalnych działań przeciwko władzom. (…) Na obchody Święta Niepodległości 11 listopada 1981 roku Żurek z tych swoich ludzi utworzył imponującą „gwardię KPN”, która liczyła ze 200 osób. Każdy z nich miał biało - czerwoną opaskę i szli szpalerem z boku pochodu, dzięki czemu można było bezpiecznie przemieszczać się ulicami miasta.

Manifestacja KPN 11 listopada 1981 roku – w drodze z Wawelu na Plac Matejki. W pochodzie udział wzięło kilka tysięcy osób. Były reprezentacje wielu organizacji między innymi: NSZZ Solidarność, KPN, RMP, NZS. Przemówienia wygłosili z ramienia: NSZZ Solidarność – Stanisław Kuś, następnie przedstawiciel Legionistów – J. Herzog, harcmistrz – Jerzy Bukowski a z KPN – Michał Żurek.” „Pod grobem Nieznanego Żołnierza przemawiał Stanisław Kuś. To było niesamowite przemówienie (na drugi dzień opublikowała je Gazeta Krakowska) – bardzo mocna słowa wobec Sowietów.

 

Manifestacja KPN 11 listopada 1981 roku – w drodze z Wawelu na Plac Matejki. Na pierwszym planie, w jasnym płaszczu i znaczkiem „KPN” - Teresa Baranowska z Katowic („Solidarność”, KPN i KOWzaP), po prawej z wieńcem – Jerzy Krawczyk. Po lewej za Teresą Baranowską – Ewa Tukałło.

 

 

Manifestacja KPN 11 listopada 1981 roku i tym razem (podobnie jak w roku 1980) nie zabrakło harcerzy. Pierwszy z lewej – Sławomir Stachniewicz. Udział w takich manifestacjach miał ogromny wpływ na świadomość młodzieży. Dla wielu z nich był to pierwszy kontakt z KPN i początek aktywności służącej walce o niepodległość. W dniu 11 listopada 1986 roku 16-letni Sławomir Stachniewicz zostanie zatrzymany przez SB po mszy świętej i manifestacji, w których weźmie udział ...

Manifestacja KPN 11 listopada 1981 roku – na Placu Matejki. Przed monumentalnym transparentem z Orłem w Koronie i napisem „Konfederacja Polski Niepodległej” stoją (od lewej): NN (w jasnym płaszczu z biało-czerwoną opaską), Zygmunt Łenyk (ze znaczkiem KPN na kurtce), grupa kombatantów, a wśród nich mjr Józef Herzog. W 1981 r. manifestujący licznie krakowianie wysłuchali pod Grobem Nieznanego Żołnierza długiego przemówienia nestora i lidera krakowskich legionistów, majora Józefa Herzoga. Było to jego ostatnie wystąpienie publiczne. Pan mjr Herzog nie dożył już 11 listopada 1982 r.

Wortal Instytutu Historycznego NN im. Andrzeja Ostoja Owsianego.

 Materiały są dostępne na licencji CC BY 3.0 PL

Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści pod warunkiem wskazania autorów praw do tekstu.

Pewne prawa zastrzeżone na rzecz autorów.