Internetowe Archiwum KPN - strona glowna
najwazniejsze dokumenty kpn z l. 1979-1993
teksty polityczne Leszka Moczulskiego z l. 1973-2004
inne dokumenty
Historia KPN
procesy polityczne kierownictwa kpn
encyklopedia kpn
czytelnia prasy kpn
wspomnienia dzialaczy  kpn
najwazniejsze publikacje nt. kpn
historia marszow szlakiem I Kompanii Kadrowej w l. 1981-1990
forum bylych dzialaczy kpn
kontakt z administratorem

Wspomnienia konfederatów

Obszar pierwszy

Zbigniew Adamczyk

Jaka była moja droga do Konfederacji Polski Niepodległej? 

Na pytanie odpowiada Zbigniew Andrzej Adamczyk, Obszar I, Okręg Warszawski KPN

 

Tak jak w wielu innych relacjach prowadziła ona przez NSZZ Solidarność. Kiedy Solidarność powstawała w moim ówczesnym miejscu pracy, czyli Ośrodku Medycyny Pracy Budowlanych w Warszawie, byłem jednym z Jej założycieli i wszedłem w skład Komisji Zakładowej. Ale to był krótki czas euforii, bo przecież ostudził nasz zapał generał Jaruzelski wprowadzając stan wojenny 13 grudnia 1981. Podobnie jak wielu innych działaczy działalności związkowej nie zaprzestałem. Ze względu na charakter tego zakładu, jak sama nazwa wskazuje Ośrodek Medycyny Pracy Budowlanych był szpitalem resortowym, któremu się znacznie lepiej wiodło pod względem finansowym niż innym szpitalom. Wtedy to był nowy obiekt, nowy budynek, szpital i sieć poradni były współfinansowane przez ministerstwo budownictwa i wspierane przez olbrzymie zakłady przemysłowe. Ludzie w nich zatrudnieni korzystali ze świadczeń medycznych właśnie w OMPB. W każdym istniała Komisja Zakładowa NSZZ Solidarność i poprzez stałe spotkania poznałem wielu związkowych działaczy.

 

Spotykaliśmy się raz czy dwa na miesiąc - oficjalnie, bo to był jeszcze czas legalnej działalności - i wzajemnie wspieraliśmy w różnych działaniach. Na przykład udało mi się za ich pośrednictwem uzyskać sporo skierowań na wczasy z tych bogatych zakładów. Takie Elektromontaże, Energomontaże, Fabryki Domów, Kombinaty Budowlane - miały swoje ośrodki wypoczynkowe, a pracownicy mojego szpitala nie mieli gdzie jeździć na wczasy. Dzięki tym kontaktom solidarnościowym naprawdę sporo udało mi się uzyskać dla pracowników.

 

Po wprowadzeniu stanu wojennego wiele osób z tego budowlanego środowiska zostało uwięzionych, część została zwolniona z pracy. Ci, którzy pozostali i chcieli działać spotykali się w prywatnych mieszkaniach i w obiektach kościelnych.

 

Mnie internowanie ominęło. Byłem bliski tego "zaszczytu", gdyż pewnego dnia SB zabrała mnie z pracy do komendy milicji na Żytniej. Wrzucono mnie do małej celki bez żadnego mebla i kazano czekać na transport. Dokąd? Nie powiedzieli. Siedziałem tam ok. 8 godzin pozbawiony papierosów i informacji. Gdy zacząłem walić w drzwi przyszło dwóch z pałami w łapach i kazali być cicho. Byłem.

 

Potem przyszedł strażnik, otworzył drzwi i krótko rozkazał: wyp....alaj. 

 

Była już noc, zimno, ja tylko w białym kitlu bez grosza w kieszeni. Na zewnątrz godzina milicyjna więc postanowiłem pozostać do rana na korytarzu. Nie pozwolili skontaktować się za pomocą ich linii telefonicznej z żoną. Rano taksówką dotarłem do szpitala. Nie musiałem się przebierać aby przystąpić do pracy. 

 

Po latach dowiedziałem się, że prawdopodobnie wstawił się za mną ówczesny dyrektor szpitala, który pełnił także funkcję II sekretarza PZPR w dzielnicy i dlatego mnie wypuścili. Poza tym incydentem miałem dużo szczęścia, byłem tyko kilka razy zatrzymywany do 48 godzin. 

 

Działał strach - nie był jednak tak silny, żeby zaprzestać działalności. Wiedzieliśmy kto pozostał, kto i gdzie był internowany, już zaczęła się akcja pomocy internowanym, uwięzionym i ich rodzinom. W wielu domach pozostały dzieci i żony bez środków do życia. Zacieśniały się więzi i po pewnym czasie - daty nie pamiętam - postanowiliśmy tę działalność jakoś sformalizować. I wtedy powstało Międzyzakładowe Porozumienie Solidarności "Unia". W jego skład weszli przedstawiciele kilkunastu dużych zakładów pracy. Kombinaty Budownictwa Mieszkaniowego: Północ, Południe, Wschód, Zachód - każdy z nich zatrudniał tysiące ludzi; Energomontaż, Elektromontaż, KIS, PUS - Przedsiębiorstwo Usług Socjalnych, które te wszystkie firmy zabezpieczało pod względem zaopatrzenia socjalnego. Do Rady Wykonawczej MPS"U" wszedłem i ja reprezentując mój szpital. To nawet prężnie działało. Wydawaliśmy własną gazetę "Wolna Trybuna" - ale przy okazji kolportowaliśmy wszystko, co było na "podziemnym rynku" do osiągnięcia, czyli: KOS, "Tygodnik Wojenny", "Tygodnik Mazowsze" itd. W każdym razie co się dało, to się naszymi kanałami kolportowało. Poza prasą były to książki, znaczki, pocztówki, odznaki. 

 

Poza tym prowadziliśmy własne podziemne drukarnie. Były straty - kilku Kolegów poszło siedzieć. O mały włos i ja bym wylądował na dłużej za kratami. Jechałem z kolegą moim autkiem wypełnionym bibułą i książkami do jednego z punktów kolportażowych. Zorientowałem się, że mamy ogon. Wjechałem w osiedlowe uliczki mocno klucząc. W pewnym momencie zatrzymałem i kazałem się kumplowi urwać. Zniknął między blokami. Mnie jednak dopadli w moim krążowniku szos 126p. Dowodów mieli aż nadto, do tego w domu też sporo było "trefnego" towaru. SB-ków było dwóch. Zaproponowałem łapówkę. Nie do wiary, ale się zgodzili. Ponieważ nie miałem pieniędzy przy sobie pojechaliśmy do mnie. Oddałem łobuzom pieniądze związkowe. Nie pamiętam kwoty, ale to było kilka średnich pensji. Wtedy kolportując prasę przyjmowało się od ludzi różne kwoty przeznaczone na działalność podziemną i pomoc rodzinom uwięzionych. Potwierdzenie przyjęcia wpłaty ukazywało się pod hasłem w prasie podziemnej. Mój szpital miał hasło WĄŻ. Bardzo przeżywałem tę stratę. Jak się wytłumaczyć ludziom z ich zniknięcia? Czy będą nadal mi ufać? Na najbliższym spotkaniu mojej tajnej komisji wyjawiłem przyjaciołom prawdę. Nie tylko uwierzyli, ale sięgnęli do portfeli i w najbliższym numerze Wolnej Trybuny mogło ukazać się potwierdzenie wpłaty. To była solidarność przez bardzo duże S. Nie spotkałem się więc z kolegami po drugiej stronie muru.

 

Innym razem zatrzymano mnie i kolegę po mszy w kościele Św. Stanisława Kostki. Wtedy była niezła bijatyka z Zomowcami w okolicach dzisiejszego Placu Wilsona. Spałowanych zawieziono nas na Mokotów do komendy przy Malczewskiego. Oczywiście znaleziono przy nas bibułę w większych ilościach. Dołożono więc trochę pał. Polała się krew, więc zawieziono nas do szpitala przy ul. Goszczyńskiego. Dzięki pomocy znanych mi dobrze pracowników RTG, podziemnymi korytarzami prysnęliśmy ze szpitala. Znowu się udało. Ten kolega został po latach wice prezesem NIK.

 

Uczestniczyłem chyba we wszystkich organizowanych przez opozycję manifestacjach w stolicy, jeździło do innych miast.

 

Minęły dwa czy trzy lata, widzieliśmy, że działalność tylko pod szyldem związkowym nie przyniesie oczekiwanych efektów. Do Wolnej Polski ciągle było daleko. Nam było potrzeba innych haseł, ideologii, organizacji, sama działalność i pomoc na płaszczyźnie związkowej już nam nie wystarczała. No i wtedy ( chyba 1985) w wyniku wielu rozmów i dyskusji powołaliśmy Grupę Polityczną "Niezawisłość". Wszedłem w skład Rady Wykonawczej. Poza mną byli tam między innymi: Michał Janiszewski, Andrzej Chyłek, nieżyjący już Rysio Dąbrowski i Józef Ciemniewski, Krzysiek Mętrak, Staszek Zając. Stałym gościem zebrań Rady był Krzysztof Wolf Z MRK"S"-u( MRK"S" miał silną pozycję w Warszawie), a także Seweryn Jaworski - dzisiaj zapomniany działacz solidarnościowy nad czym ubolewam . Zapomniany przez historię i środowisko, nie chce się obecnie pokazywać. Czasami go widuję i zamieniamy kilka słów. Obecnie to już stary, schorowany człowiek, mocno zgorzkniały - zresztą mu się nie dziwię. 

 

W każdym razie w ramach tej grupy "Niezawisłość" myśmy już mieli cele polityczne. Wzorowaliśmy się pisząc swój statut na Konfederacji Polski Niepodległej. Uznaliśmy, że KPN jest nam najbliższa. Mieliśmy kontakty z KPN, spotykaliśmy się z Leszkiem Moczulskim i Krzysztofem Królem. Z Majką Moczulską zaprzyjaźniłem się znacznie wcześniej. Poznaliśmy się przypadkiem w sanatorium w 1982 roku, gdzie wylądowała po wielotygodniowej głodówce. 

 

Co myśmy mogli w tamtym okresie zrobić - nie mając środków finansowych, nie mając konkretnej bazy, nie mając znanych nazwisk? Mało, ale zaczęliśmy wydawać gazetę "Solidarność i Niepodległość",(wyszło tego kilkanaście numerów),knuliśmy przeciw komunie, braliśmy udział w manifestacjach i Mszach za Ojczyznę, kolportowaliśmy prasę i książki, dyskutowaliśmy itd. Sami pisaliśmy artykuły, zamieszczaliśmy też przedruki, wywiady z ludźmi do których mieliśmy jakieś dotarcie. Trwało to około dwóch lat i wtedy dostrzegliśmy w statucie KPN, że istnieje możliwość skonfederowania się z KPN.

 

No i z taką ofertą wystąpiliśmy do Leszka Moczulskiego. Zostaliśmy z otwartymi ramionami przyjęci, tym bardziej, że w KPN już wiedziano co my robimy, nie byliśmy ludźmi z ulicy. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to nastąpiło: sama grupa powstała chyba w roku 1985, a w 1986 roku żeśmy się skonfederowali. Jednym z elementów umowy był warunek, że część naszych ludzi wchodzi do władz KPN nie oczekując na kongres, na wybory formalne itd. - takie były możliwości statutowe w KPN.

 

Ja i jeden z moich kolegów - uroczyście przysięgaliśmy w którąś z rocznic 11 Listopada pod Grobem Nieznanego Żołnierza. Przysięga była złożona w obecności L. Moczulskiego i wielu ludzi - po czym pogoniła nas stamtąd ubecja. Zachowały się z tego czarno-białe zdjęcia, które dał mi któryś z kolegów. Być może są jeszcze jakieś zdjęcia np.ubeckie?

 

Utrzymywaliśmy nadal kontakty z MRKS, w którym działał Edward Mizikowski, Krzysztof Wolf czy (nie tak jak dziś lewicowy) Piotr Ikonowicz. Ludzie ci poza Ikonowiczem zniknęli z polityki - a szkoda. 

 

Na początku lat osiemdziesiątych podziały polityczne w Solidarności były nieistotne. Byliśmy młodzi, mieliśmy ograniczoną wiedzę polityczną i historyczną. Oczywiście wiedzieliśmy kto to jest Moczulski, Bujak, Wałęsa, Kuroń, Michnik czy Modzelewski. Reprezentowaliśmy różnorodne poglądy polityczne. W jednym byliśmy zawsze zgodni- Polska bez komuny! Wszędzie nas mile witano.

 

Jednak kiedy w ramach grupy "Niezawisłość", apóźniej KPN zaczęliśmy głośno mówić o w pełni wolnych wyborach, niepodległości, konieczności wycofania wojsk sowieckich - no to już nie wszędzie nas witali z taką radością. Pamiętam, jak zorganizowaliśmy w ramach Solidarności służby zdrowia dużą manifestację pod pomnikiem Kopernika. Zaprosiliśmy Zbyszka Bujaka, który dopiero co wyszedł z więzienia. Bardzo się z tego ucieszyłem, bo to podnosiło rangę naszej manifestacji. Natomiast on, kiedy zauważył, że mam znaczek KPN w klapie oświadczył, że przemawiał nie będzie i nie będzie brał udziału w wiecach KPN. Musiałem go mocno przekonywać i zatrzymywać przy tym pomniku. Powiedziałem : Zbyszek, ja tu jestem jako Solidarność, nie jako KPN, ten tłum to jest Solidarność Służby Zdrowia - mów do nich! 

 

Już było czuć, my to czuliśmy,że ludzi z Konfederacji się odsuwa. W latach osiemdziesiątych do Polski napływała ze świata pomoc finansowa i techniczna dla opozycji. My w tym nie partycypowaliśmy. KPN była pomijana. Bolało, gdyż wiedzieliśmy, że Leszek Moczulski podczas spotkania z wice prezydentem USA Georgiem Bushem, a także podczas wizyty w Wielkiej Brytanii uzyskał obietnice pomocy. I ta pomoc do Polski szła, ale dysponenci tych środków w kraju KPN nie widzieli.

 

Nie widzieli i nie chcieli słyszeć prawd głoszonych przez KPN zawartych między innymi w głośnej Rewolucji bez Rewolucji autorstwa L. Moczulskiego. Nie wierzyli, że zawarte w niej tezy sprawdzą się co do joty. Bali się tego!

 

W KPN od początku skonfederowania byłem w Centralnym Kierownictwie Akcji Bieżącej. Pierwszym dość ciężkim zadaniem było sporządzenie ewidencji członków na podstawie różnych szczątkowych materiałów, które gdzieś tam pozostawały. Dostałem maszynę do pisania marki Mercedes z odpadającymi klawiszami(śmiech). Pracowałem zawodowo i zajmowałem się rodziną i knuciem, natomiast po nocach tłukłem tę ewidencję i wypisywałem legitymacje. Tworzyłem centralną ewidencję na podstawie danych, które spływały do mnie z poszczególnych obszarów. To była straszna robota. Jakoś się z tym uporałem, nazywano mnie wtedy szefem kadr czy coś takiego. Podczas pierwszych wyborów prezydenckich wszedłem do sztabu wyborczego L. Moczulskiego. Tyrałem pod wodzą Michała Janiszewskiego. Warto było.

 

Po drodze było Wydawnictwo Polskie. Razem z Michałem, Krzysztofem Lancmanem, Markiem Gogaczem w skromnych warunkach - tyrało się nieźle.Od 1988 roku działałem już jawnie w sekcji ochrony zdrowia Region Mazowsze NSZZ Solidarność. Ja tej pracy w Solidarności i Konfederacji Polski Niepodległej nigdy stanowczo nie rozdzielałem. Do końca mojej pracy zawodowej byłem na przemian przewodniczącym lub zastępcą przewodniczącego Komisji Zakładowej Solidarności w Instytucie Kardiologii, byłem członkiem Rady Sekcji Ochrony Zdrowia, delegatem na zjazdy krajowe i regionalne. Przez kilka kadencji. Zaprzestałem dopiero w 2008 roku, kiedy to pognano mnie na rentę.

 

W stanie wojennym byłem w ówczesnym zakładzie pracy (OMPB)przewodniczącym tajnej Komisji zakładowej, o czym wszyscy, włącznie z dyrekcją wiedzieli(śmiech). Co pewien czas przyjechała bezpieka, zrobili rewizję, coś tam znaleźli, przeprowadzili rozmowę, pogrozili palcem. Poza kolportażem, pomocą prześladowanym co jakiś czas organizowaliśmy teatr podziemny. Przedstawienia odbywały się w prywatnych mieszkaniach. Pani Ewa Dałkowska i pan Emilian Kamiński najczęściej występowali. Po bojkocie TV przez świat aktorski organizowaliśmy wyjścia do teatrów warszawskich pod hasłem: I bez telewizji jesteście na wizji. Wykupowało się wszystkie miejsca i sala była wypełniona "solidaruchami" owacyjnie dziękującymi aktorom za ich postawę.

 

Z mojego szpitala nikt był internowany. Jak się tam jakieś paszkwile pojawiały przeciw komunie na tablicy PZPR-u, czy rozrzucono ulotki to oni wiedzieli, że to musiał Adamczyk zrobić. Ale zawsze miałem alibi. Czarną robotę wykonywali koledzy z zewnątrz, z MPS "Unia"... A ja malowałem i naklejałem w ich firmach.

 

Miałem serdecznych przyjaciół: Krysia i Zbyszek Sawiccy. Zbyszek był elektronikiem i krótkofalowcem. Anteny SB zdjęła mu zaraz po 13 grudnia, zawodu nie mogła. Wymyślał więc różne rzeczy przydatne w konspirze. Skonstruował takie urządzenia niewiele większe od pudełka zapałek. Jedno woziłem w aucie i mogłem podsłuchiwać gadki milicji w eterze za pomocą radia z UKF. Inne zaś podczas jakiegoś zebrania podkleiłem pod stołem w pokoju narad dyrekcji szpitala i będąc piętro niżej słuchałem o czym knują. Było szczególnie przydatne od czasu gdy na zastępcę dyrektora mianowano gościa będącego lekarzem, ale i rzekomo pułkownikiem SB. Z tego podsłuchu dowiedziałem się, że oni nie potrafili, ale on tego Adamczyka załatwi i nie będzie Solidarności w szpitalu. Udało mu się. Zastosował metody, po których byłem zmuszony do zmiany pracy. Nie poddałem się bez walki. Pomagali mi prawnicy z kościoła św. Marcina w Warszawie. Pomimo wygranej sprawy w sądzie pracy musiałem odejść. Przeniosłem się do Instytutu Kardiologii, gdzie spędziłem 26 lat. Tu natychmiast zorganizowałem Solidarność i zostałem jej przewodniczącym. Ale to był już 1988 rok i nikt specjalnie w tym nie przeszkadzał. Natomiast Krysia i Zbyszek Sawiccy zostali w 1986 zmuszeni do emigracji z kraju. Wylądowali w Kanadzie.

 

W okresie przygotowań do Okrągłego Stołu brałem udział w dyskusjach dotyczących zasadności udziału w tych obradach. Byłem przeciwnikiem. Dużo pracowała nad zmianą mojego stanowiska Zosia Kuratowska. Większość uważała, że Okrągły Stół to jest szansa - ja uważałem, że to jest porażka. Zresztą napisałem w piśmie MRK-"S"-u "CDN" tekst pt. "Widziane z dołu". Protestowałem przeciwko Okrągłemu Stołowi mówiąc, że nie ma co się bratać i układać z czerwonym, że trzeba mu władzę odebrać, a nie się nią dzielić - coś w tym stylu. Pisało się pod pseudonimem, ale wszyscy wiedzieli... Tak, że miałem kłopoty z tymi działaczami Solidarności, z których część poszła w następnych latach w ministry. Wypominali mi to: "Ty chcesz pod prąd płynąć. Bez kompromisu się nie da!" 

 

W późniejszych latach było zajmowanie siedziby PRON-u w Pałacyku Sobańskich, okupacje jednostek radzieckich i gabinetu prezesa Radiokomitetu w gmachu telewizji na Woronicza. Pamiętam, że spotkałem wychodzącego z windy na parterze pana prezesa Andrzeja Drawicza, którego wcześniej skądś znałem. Powiedziałem mu: "Dzień dobry! Dzień dobry – odpowiedział. A ja na to: My właśnie do Pana" - a on: To zaraz będę." A potem wjechaliśmy na górę i zajęliśmy mu gabinet. Wiele godzin trwały negocjacje. 

 

W 1991 roku zostałem posłem, wtedy wiele się zmieniło, to już był inny wymiar. Dobrze wspominam grupę konfederacką w sejmie, to naprawdę była taka "paka" wzajemnie rozumiejących się ludzi w jednym klubie. Byliśmy podzieleni: ci się zajmują zdrowiem, ci wojskiem, ci czymś tam - i ja już nie musiałem się zajmować np. rolnictwem. Bo wiedziałem, że moi koledzy od tego rolnictwa na pewno będą dobrze działać. To był taki fajny czas mojego życiorysu, tym bardziej, że wtedy się zaczął okres prac zmierzających do rzeczywistych reform w ochronie zdrowia. Udało się stworzyć zespół ludzi z różnych partii, samorządów zawodowych i związków zawodowych. Po dwóch latach prac powstał projekt ustawy o Powszechnym Ubezpieczeniu Zdrowotnym. Czekał w zamrażarce kilka lat i dopiero rząd AWS ją uchwalił. Niestety, po niespełna trzech latach rozwalił ją Miller z Łapińskim i poprzez NFZ mamy w ochronie zdrowia niebywały wprost bajzel. 

 

Powinni za to stanąć przed Trybunałem Stanu.

 

Do KPN należę do dzisiaj. Wiele tej partii zawdzięczam. Dzisiaj to kanapowa partyjka bez znaczenia politycznego. Ale wtedy to była wielka solidarność, wspólne cele, wzajemne zrozumienie, wspaniali i bezinteresowni ludzie… 

 

Szkoda, że to minęło. Szkoda też, że ludzie Solidarności i KPN tak się podzielili tocząc przez lata bezsensowne spory i wyniszczającą walkę.

 

Jestem pewien, że przy wzajemnym zrozumieniu i wierności celom Polska wyglądałaby dziś inaczej.

 

Wspomnień wysłuchał i spisał

Piotr Plebanek

23 listopada 2015 

Wortal Instytutu Historycznego NN im. Andrzeja Ostoja Owsianego.

 Materiały są dostępne na licencji CC BY 3.0 PL

Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści pod warunkiem wskazania autorów praw do tekstu.