Internetowe Archiwum KPN - strona glowna
najwazniejsze dokumenty kpn z l. 1979-1993
teksty polityczne Leszka Moczulskiego z l. 1973-2004
inne dokumenty
Historia KPN
procesy polityczne kierownictwa kpn
encyklopedia kpn
czytelnia prasy kpn
wspomnienia dzialaczy  kpn
najwazniejsze publikacje nt. kpn
historia marszow szlakiem I Kompanii Kadrowej w l. 1981-1990
forum bylych dzialaczy kpn
kontakt z administratorem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wspomnienia konfederatów

     W 1981 r. byłem jednym z założycieli "Solidarności" w warszawskim pogotowiu ratunkowym. Potem 

 

pracowałem w regionie Mazowsze

 

na Mokotowskiej. Pracowali tam także: śp. gen. Antoni Heda "Szary", Robert Koleszo, który był skarbnikiem oraz Zbyszek Kędzierski.


     1 sierpnia 1981 roku, w rocznicę Powstania Warszawskiego, udaliśmy się we czterech z wieńcem pod pomnik "Gloria Victis". Złożyliśmy wieniec i wtedy zobaczyliśmy zgromadzenie kilkudziesięciu ludzi. Zainteresowaliśmy się tym, co się wydarzyło. Z rozmów z ludźmi dowiedziałem sie, że 31 lipca został tu postawiony trzytonowy pomnik (za cichą zgodą dyrekcji cmentarza). Miał być rano poświęcony przez księdza, ale został w nocy wywieziony przez nieznanych sprawców. Nie wiedzieliśmy czy to jakaś prowokacja nie jest, ale byli świadkowie, którzy widzieli że taki pomnik faktycznie stanął. Przy bramie stała pani Murawińska, która też informowała, że pomnik został skradziony. Powiedzieliśmy do tłumu: "Słuchajcie Państwo, pomnik został wywieziony, ale powstanie nowy. Tworzymy tymczasowy

 

Komitet Obdudowy Pomnika Ofiar Katynia, 

 

będziemy zbierać pieniądze". Poszedłem do pobliskiej kwiaciarni i uzyskałem karton, na którym napisałem że powstał Komitet Odbudowy Pomnika Ofiar Zbrodni Katyńskiej i zaczynamy zbierać pieniądze. Postawiliśmy pudło z napisem "Katyń" i ludzie zaczęli wrzucać te pieniądze. Zbieraliśmy tak kilka godzin. Zobaczyłem w pewnym momencie dwóch facetów przy pomniku "Gloria Victis". Jak się okazało byli to: Andrzej Szomański i Andrzej (?) Melak. Szomański przemówił do ludzi, że pomnik został usunięty w nocy przez tzw. "nieznanych sprawców", ale powstanie nowy. Potem zauważył nas i tak się poznaliśmy. On był wtedy redaktorem "Stolicy". Powiedział: "Bardzo dobrze, że macie taką inicjatywę". Takie były poczatki mojej znajomości z Szomańskim i Melakiem. Wprowadzającymi mnie do KPN-u byli Szomański i Tadeusz Stachnik.


     Potem jeszcze dwa dni zbieraliśmy pieniądze. Pojawił się problem co z nimi zrobić. Akurat napatoczył się Seweryn Jaworski, który był zastępcą Bujaka w Regionie Mazowsze. Ja go już znałem. Powiedział: "To ja zabiorę te pieniądze do siedziby Regionu na Mokotowską". Potem było zebranie i wybór władz Komitetu. Przwodniczącym został Andrzej Szomański. Ja zostałem przewodniczącym komisji rewizyjnej.


     Apel Komitetu stał się znany i zaczęli przychodzić ludzie z zakładów pracy - z FSO, z Ursusa - chcieli sie włączyć finansowo w budowę Pomnika. Między godziną 15.00 a 17.00 były dyżury. Wydawaliśmy pokwitowania. Przychodzili również ludzie z innych krajów, między innymi Yves Montand. Andrzej Szomański znał francuski i nawiązał z nim kontakt.


     Ludzie zapraszali nas do zakładów pracy i tam przekazywaliśmy im naszą wiedzę o zbrodni katyńskiej - głównie Szomański, czasami ja, czasami Kędzierski. W miedzyczasie profesor Jerzy Łojek napisał książkę o Katyniu, wydrukowaliśmy ją na Mokotowskiej w kilkuset egzemplarzach i to poszło w Polskę.


     Sam napisałem artykuł pod pseudonimem "Jan Chaber". W zwiazku z tym po raz pierwszy zostałem wezwany na przesłuchanie na SB. Ubek pokazuje mi artykuł, a ja mówię: "Gdzieś to czytałem". A on na to "My dużo o Panu wiemy. Wiemy, że Pan to pisał". Potem mi mówi, że sam jest historykiem, i wie że Katyń to była zbrodnia niemiecka. Postraszyli mnie i wypuśćili.


     Poza tym w tym okresie od Sierpnia do Grudnia mieliśmy spotkanie z prymasem Glempem - przyjął nas życzliwie. Mieliśmy też spotkanie z - przewodniczącym stołecznej rady dr. Szostakiem. Szostak powiedział, że postawienie pomnika było nielegalne, a kto i gdzie go wywiózł - nie wie.


     Byliśmy już obserwowani, inwigilowani. Robiliśmy akcje ulotkowe, m.in przy urzędzie pocztowym na Płockiej róg Wolskiej - wchodziło się na piętro i się rzucało. Te akcje były wtedy modne. Również w obronie więźniów politycznych (Moczulski, Szeremietiew, Stański byli wtedy aresztowani) wywiesiliśmy transparent przy ulicy Młynarskiej i Skierniewickiej.


     Tak żeśmy działali do stanu wojennego, kiedy to wszystko - pieniądze, dokumenty - zostało utracone. Potem działaliśmy w podziemiu.


     Po wprowadzeniu stanu wojennego wyłączyli telefony. Przyszła żona i mówi, że pyta o mnie jakiś kapitan Dąbrowski. Mogłem się ukryć, ale nie zdecydowałem się, miałem pracę. Wezwali mnie na przesłuchanie i namawiają, żebym podpisał tzw."lojalkę". Odmówiłem i wtedy mi mówią:" To pójdzie pan siedzieć". A ja: "Skoro za to zamykacie..." Przetrzymali mnie jedną czy dwie doby, a nastepnie przewieźli do Białołęki. Jeszcze nie wiedziałem, że to się nazywa 

 

internowanie.


     Zobaczyłem otwarte cele. Słyszę: "Cześć Andrzej!". Widzę: Seweryn Jaworski, profesor Jerzy Łojek i inni. Byłem pracownikiem pogotowia, które mimo stanu wojennego działało. Prawdopodobnie dlatego byłem internowany tylko sześć tygodni. Łojka zwolnili jeszcze wcześniej bo był chory. Innych przewieźli później w różne miejsca.


     W latach następnych byłem znowu zatrzymany 

 

w związku z działalnościa Komitetu Katyńskiego. 

 

Ubek mówił: "Co wy robicie?! Tylko mącicie ludziom w głowach! Przecież to była zbrodnia niemiecka...". Później mówił: "Pójdziesz siedzieć". Sprowadził mnie na dół do samochodu (przy Pałacu Mostowskich) i mówi do drugiego, jak się okazało - kierowcy: "Możesz sobie iść, ja poprowadzę". Myślałem, że jedziemy na Mokotów, ale on skręcił na Plac Teatralny, do takiej kawiarni "Mozaika". Nie wiem, czy on znał te kelnerki, czy to były konfidentki. Powiedział: "Napijemy się!". I znów gadał tak, jak w Pałacu Mostowskich: "Po co wy się w to angażujecie?". W pewnym momencie mnie zapytał, jaki był skład Komitetu. Odpowiedziałem mu: "Przecież zna pan tę listę, była na Mokotowskiej. To są rodziny ofiar i ci co chcą głosić prawdę. Bliżej ich nie znam. Przed stanem wojennym było kilka zebrań, teraz już nie". Potem pojechał sam. Pewnie chciał ze mnie coś wyciągnąć, ale ja stary wyga jestem.


     W stanie wojennym nawiązałem kontakt z proboszczem Sitko na Karolkowej, żeby odprawił 

 

mszę w intencji ofiar zbrodni katyńskiej. 

 

Ale to był jedyny proboszcz, który się zgodził. Chodziłem po różnych kościołach (do kościoła św. Jacka, do Katedry, do kościoła św. Krzyża). Żaden kościół, żaden proboszcz, żaden biskup, nie chciał się zgodzić odprawić mszy w tej intencji. Nie krytykowali, tylko mówili: "No wie Pan, to jest sprawa polityczna...". Dopiero proboszcz kościoła św. Klemensa na Karolkowej zgodził się. Przez całe lata msze były odprawiane w kwietniu, w rocznicę zbrodni katyńskiej (chociaż wiemy, że rozstrzeliwania zaczęły się już wcześniej, przed świętami 1940 r.) oraz 17 września - w rocznicę inwazji sowieckiej. Chociaż nie były to msze tak popularne jak w kościele św. Stanisława Koski, to przybywały delegacje z całej Polski, m.in. uczęszczała córka gen. Grota-Roweckiego, brat gen. Stanisława Roweckiego, Teresa Dangel - wnuczka zamordowanego gen. Druckiego-Lubeckiego. Były poczty sztandarowe, w tym KPN-u. Byłem organizatorem tych uroczystości.


     Tego samego dnia były składane wieńce przy pomniku poległych w 1920 r. i grobach Powstańców Warszawskich, tam gdzie są symboliczne krzyże na Cmentarzu Wojskowym.


     W 1983 r. lub 1984 r. wylegitymowali nas funkcjonariiusze SB. Pytali: "Dokąd idziecie?". Mówimy, że złożyć wieńce, uczcić tych co zgineli. Oni powiedzieli: "Dobrze, ale pójdziemy z wami, żeby żadnych modlitw tam nie było, żadnych wystapień". Złożyliśmy te wieńce, ale potem nas zgarnęli i nie byliśmy na mszy na Karolkowej o godzinie 19.00. Tam nie wiedzieli, co się z nami stało.Na tej mszy był akurat korespondent - jak dobrze pamietam - "New Yort Timesa". Potem w "Życiu Warszawy" ukazał się taki krótki komunikat, napisany oględnie, że w dniu 17 września złożono wieńce na Cmentarzu Wojskowym, a potem była msza.


     1 maja 1986 r. wygłosiłem krótkie przemówienie przy kościele św. Stanisława Kostki. Zgarnęli nas i wsadzili do nyski. Nastepnie zaczęli się zastanawiać, gdzie nas zawieźć. Ostatecznie postanowili na Opaczewską, tam była komenda MO na Ochocie. Była tam taka duża sala, patrzę a tu Stachnik siedzi. Spytałem go: "Co tu robisz?". Odpowiedział: "Pewnie to samo co i ty". Zabrali nas na przesłuchania. Stachnik powiedział mi: "Mnie wypuszczą, nie będę siedział". Spytałem: "A dlaczego?". Odpowiedział: "A bo ja mam papiery z wariatkowa". I rzeczywiście wypuścili go. Nie wiem, czy na tej podstawie czy innej.


      Znałem też Wieśka Gęsickiego. Dużo jeździł, kolportował "bibułę". Bywał u mnie, ja bywałem u niego.


     Poznałem także Adolfa Rudowskiego, chyba na mszach na Karolkowej. Po 1989 r. spotykaliśmy się już regularnie na Nowym Świecie.

 

Relacje odebrał i spisał Piotr Plebanek, 2014 r.

 

Wortal Instytutu Historycznego NN im. Andrzeja Ostoja Owsianego.

 Materiały są dostępne na licencji CC BY 3.0 PL. Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści pod warunkiem wskazania autorów praw do tekstu. Pewne prawa zastrzeżone na rzecz autorów.  
Webmastering: © Administracja Serwisu
Genealogia Polska