Internetowe Archiwum KPN - strona glowna
najwazniejsze dokumenty kpn z l. 1979-1993
teksty polityczne Leszka Moczulskiego z l. 1973-2004
inne dokumenty
Historia KPN
procesy polityczne kierownictwa kpn
encyklopedia kpn
czytelnia prasy kpn
wspomnienia dzialaczy  kpn
najwazniejsze publikacje nt. kpn
historia marszow szlakiem I Kompanii Kadrowej w l. 1981-1990
forum bylych dzialaczy kpn
kontakt z administratorem

Wspomnienia konfederatów

Obszar VI - Poznań

Leszek Moczulski - Wspomnienie o Staniewiczu


13 grudnia 1970 r. byłem w Poznaniu; późnym wieczorem, około północy, Restytut Staniewicz odprowadzał mnie na stacje kolejową. Poprzedniego dnia wieczorem ogłoszono o drastycznych podwyżkach cen. Miasto było jednak ciche, spokojne, jakby nikogo to nie obeszło. Dworzec poznański zatłoczony, zaaferowani ludzie zajęci swoimi sprawami. Poszliśmy w głąb długiego, ciemnego, pustego peronu; po sąsiednim torze przetaczały się jakieś potężne, syczące parą lokomotywy. Dwa czy trzy dni wcześniej, na jakimś spotkaniu, omawialiśmy sytuację w kraju po zawarciu układy PRL-RFN podczas wizyty Brandta w Warszawie. Był to niewątpliwy sukces Gomułki, ale nie wpłynął na stan nastrojów. Dyskutowaliśmy nad jakimiś informacjami o narastających napięciach w wielkich zakładach przemysłowych; gdy wreszcie ruszą robotnicy, stan biernego zastoju zostanie przełamany. Teraz rzeczywistość zadawała kłam tym przypuszczeniom. Wszystkie teorie o przyroście energii społecznej, który – niezagospodarowany przez nieudolną rząd, doprowadzi do masowego buntu, traciły sens. Czyżbyśmy mamili się własnymi marzeniami? Czerń nocy, ten pusty peron, nagły zgrzyt przejeżdżającego gdzieś obok pociągu, nasze rozpaczliwe, przerywane w połowie zdania. Więc wszystko bez sensu? – Polska jest bardzo trudna – powiedział Restytut, lecz poprawił się zaraz: - Polacy są trudni: potrafią być wspaniali, kiedy indziej zawodzą tak bardzo, tak straszliwie…

Wielogodzinna podróż w zatłoczonym, brudnym pociągu, bezsenna – bo dławi rozpacz. Wymęczony dotarłem do Warszawy, a tam wkrótce telefoniczna wiadomość: Stocznia w Gdańsku stoi – strajk!

Restytut Staniewicz kształtował się w szczególnym środowisku, które rozkwitało w Polsce Odrodzonej. Rodzice, w kolejnym pokoleniu, uczestniczyli w wywalczeniu i budowie Rzeczypospolitej; my – dzieci, od początku wiedzieliśmy, że na nas przechodzi ten obowiązek służby publicznej. To kierunkowało całe życie. Restytyt otrzymał imię po swoim pradziadku macierzystym – Restytucje Sumoroku, nazwanym tak w nadziei, że przywróci świetność rodu i przyczyni się do odzyskania świeżo wówczas utraconej Rzeczypospolitej. Ale ważniejszy powód był inny: rodzice dowiedzieli się, że będą mieli upragnionego syna w czasie radosnych obchodów 10-lecia restytucji niepodległości i uwolnienia ich ukochanego Wilna. Witold Staniewicz, żołnierz POW, był wybitną postacią lewicy sanacyjnej. Wieloletni minister, stał się współtwórcą i głównym wykonawcą reformy rolnej: edukacji, modernizacji, parcelacji, komasacji, melioracji - jednej z czołowych dźwigni Polski ku nowoczesności i sprawiedliwości. Po procesie brzeskim ustąpił z urzędu, został rektorem Uniwersytetu Stefana Batorego. Matka – Eugenia Sumorokówna, wygnanka w głąb Rosji i współuczestniczka odbudowy życia polskiego, przez lata dyrektorowała w Gimnazjum i Liceum im. Adama Mickiewicza – najświetniejszej ze szkół wileńskich. Podczas okupacji oboje rodzice uczestniczyli w tworzeniu Polski Podziemnej, byli aktywni w AK; piętnastoletni syn został łącznikiem w Biurze Informacji i Propagandy Okręgu Wileńskiego AK.

Nie pamiętam, w jakich poznaliśmy się okolicznościach; pochodziliśmy z różnych stron: on, urodzony w Wilmie, z kowieńskiego i lidzkiego, ja, urodzony w Warszawie, z pogranicza Podlasie i Mazowsza i Wołynia, a po matce z opoczyńskiego. Kiedyś Restytut przypomniał, że po raz pierwszy spotkaliśmy się na jakiejś dyskusji, zorganizowanej przez warszawski Klub Inteligencji Katolickiej w Laskach; po obradach poszliśmy na pobliski cmentarz żołnierski z Września – i tam bardzo szybko, bez żadnych sprawdzających podchodów, zrozumieliśmy, że myślimy i pragniemy tak samo.

Kiedy to było? Może w końcu lat pięćdziesiątych, może w początku sześćdziesiątych, na pewno w tym wstępnym okresie niełatwych poszukiwań podobnych do nas. Restutut miał za sobą czynny udział w Powstaniu Poznańskim w czerwcu 1956 r., a gdy odkryła to bezpieka, trudne przesłuchania – a ja pierwsze więzienie. Potem złączyło nas kilka dziesiątków lat, w których porażka nadchodziła po porażce, zawód po zawodzie – a wszystkie przeradzały się w sukces, najpierw skromny, później coraz większy. Wspólnie, w trójkę z Andrzejem Szomańskim stworzyliśmy termin Druga Rzeczpospolita, aby ominąć cenzurę, która konsekwentnie wykreślała zwroty Polska Odrodzona, niepodległa Rzeczpospolita, a z czasem zaczęliśmy coraz głośniej popularyzować nowe, programowe określenie: Trzecia Rzeczpospolita. Każdemu, kto tylko chciał słuchać, tłumaczyliśmy, że nie ma to nic wspólnego z jakobińską tradycją francuską. Dla nich republika była wartością, za którą ludzie płacili krwią i życiem. W Rzeczypospolitej ustroje zmieniały się ewolucyjnie, bez dramatycznych wybuchów. Dla nas wartością godną najwyższych ofiar stała się niepodległość. Stąd przekonanie, że po Drugiej Niepodległości przyjdzie Trzecia, czyli po Drugiej - Trzecia Rzeczypospolita. Nie wszyscy potrafią to zrozumieć. Tak jak wówczas, gdy w ciąg różnych polskich państwowości XIX i XX wieku naiwni czy manipulatorzy usiłowali wcisnąć twory nie suwerenne, również dzisiaj te terminy niektórzy starają się sprowadzić do parteru doraźnych zmian ustrojowych.

Słowa Trzecia Rzeczypospolita padły manifestacyjnie głośno na półjawnym zebraniu, zorganizowanym przez Restytuta w obszernym poznańskim mieszkaniu jego rodziców 11 listopada 1973 r. Zgromadziła się dobra półsetka ludzi. Młodych i starszych, ze środowisk uczelnianych, kombatanckich i poznańskiego KIK; wśród nich zapamiętałem późniejszego ministra spraw zagranicznych, ówczesnego docenta prawa Krzysztofa Skubiszewskiego i późniejszego profesora historii UW Mariana Wojciechowskiego. Postawiliśmy sprawę jasno: 55 lat temu nasi ojcowie i dziadowie, nie czekając na werdykt mocarstw, własnym wysiłkiem stworzyli Drugą Rzeczypospolitą. Naszym obowiązkiem jest zbudować Trzecią.

Potem już poszło. Wkrótce uformował się ostatecznie Konwent nurtu niepodległościowego, za trzy i pół roku mieliśmy Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, na sześć Konfederację Polski Niepodległej, na siedem „Solidarność”. Jeszcze dziesięć lat – i Trzecia Rzeczpospolita stała się faktem. Stworzył ją wysiłek milionów, mniej czy bardziej zgodne działania różnych nurtów politycznych, spory, walki i porozumienia – ale to trudne, chwilami dramatyczne zebranie pod milczącym przewodnictwem pani Eugenii Staniewiczowej miało w tym ogromnym procesie swoje miejsce i rolę.

Zakorzeniony mocno w solidnym Poznaniu, sercem pozostał Restytut w romantycznym Wilnie. Wielkie Xięstwo stanowiło dla niego ponadczasową wartość. Zwierzał się nieraz, że trudno mu powiedzieć, czy jest bardziej Polakiem, czy bardziej Litwinem. Pozostał jednym i drugim – i nie było w tym najmniejszej sprzeczności. Bolał nad nacjonalizmami, tak przykrymi zwłaszcza u obydwu tych bratnich narodów, ale słuchał nie przekonany, gdy tłumaczyłem, że to choroba czasowa, przemijająca. Kilkakroć pojechał do Wilna – i wracał radosny, że miłe miasto zrzuca z siebie sowiecki kurz, każdego dnia pięknieje. Nie pojechał nigdy do rodzinnej Wersoki.

Byłem tam zamiast niego. Rozciągnięta wieś, nad zakreśloną wielkim łukiem rzeczką, pomiędzy ścianą potężnych lasów a granicą Białorusi. Gdy wróciłem, przerwałem opowieść, bo nie chciał słuchać. Najwyraźniej bał konfrontacji pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Miał własny obraz – i pragnął go zachować.

Dlatego nie dałem mu tej garści ziemi, którą stamtąd przywiozłem. Nie wiedziałem, co z nią zrobić.

Teraz rzucę ją na trumnę.

 

Poznań, 22 stycznia 2011 roku

 

 

Materiały są dostępne na licencji CC BY 3.0 PL

Zezwala się na dowolne wykorzystanie treści

pod warunkiem wskazania autorów praw do tekstu.