E-Archiwum KPN

Wspomnienia konfederatów

Obszar piąty

Manista

          W roku 1979 z Łęczycy przeniosłem się do Jastrzębia Zdroju. Zacząłem pracę na kopalni „Manifest Lipcowy”. W Polsce była napięta sytuacja, pogarszały się warunki życia. Śląsk był taką enklawą, gdzie żyło się znacznie lepiej niż reszcie Polski. W porównaniu z Łęczycą, to nie ma o czym mówić. Tam też była kopalnia, ale niestety rudy żelaza; na innych zasadach to się odbywało. A tutaj i z zaopatrzeniem, i wszystkim innym było znacznie lepiej. Towary uważane wtedy za luksusowe – pralki, telewizory kolorowe to były rzeczy niedostępne, można je było nabyć wyłącznie na talony.

          Przyszedł rok 1980, mówiło się o strajkach. Brakowało jednak tej osoby która by pierwsza krzyknęła i zaczęła to, co było nieuniknione.

          Myśmy mieli dyrektora, który nazywał się Duda, kawał s…syna. Traktował górników, a szczególnie dozór, jak śmieci. Jak były jakieś problemy z fedrunkiem, to posyłał kierownictwo i dozór z powrotem na dół. Potrafił zwołać o 19-tej naradę. Wszyscy siedzieli z dozoru i czekali na niego, po czym wysyłał kierowników oddziałów, które nie wykonały planu na dół i zezwalał na wyjazd dopiero po wykonaniu brakującego planu. Były to zawsze słowa:

          - Jak nafedrujesz, to wyjedziesz. Inaczej będziesz tam siedział.

          Węgla brakowało, Rosja i eksport dolarowy na Zachód wchłaniał wszystkie ilości to było jedno z nielicznych źródeł dewiz dla gospodarki. Taka sytuacja i złe traktowanie ludzi coraz bardziej zaogniało sytuację i w końcu wybuchło.

 

***

          Strajk zaczął się na nocnej zmianie 27 sierpnia 1980 roku. Z opowieści tylko znam, że zebrali się górnicy, dyskutowali przy cechowni. Przyszedł Główny Inżynier Kopalni i powiedział:

          - Chcecie strajkować to strajkujcie, jak nie to wypieprzać mi stąd!

          Wtedy któryś z chłopaków wyskoczył i krzyknął:

          - Chłopy na plac!

          I zaczęło się! Pracowałem wtedy na pierwszą zmianę. Rano 28 sierpnia jak zwykle z Raciborza jechałem do pracy. Już było wiadomo, że jest strajk, że kopalnia stoi . Pracowałem w dozorze, byłem sztygarem. Od razu poszedłem do załogi oddziału MDR-1 i z nimi uczestniczyłem w strajku. Sytuacja była napięta. Dzisiaj trochę inaczej się mówi. Strajkujący początkowo odcinali się od postulatów stoczniowych dotyczących wolnych związków zawodowych, a chodziło tylko o postulaty ekonomiczne. Z rozgłośni zachodnich; „Wolna Europa”, "Głos Ameryki" (wolałem „Wolna Europę”) znaliśmy sytuację w kraju.

          Do rozmów z nami pierwszy został wysłany przez rząd minister górnictwa Lejczak. Mówili nam:

           - Wróćcie do pracy!

          Z czasem zaczęły się rozszerzać postulaty strajkowe, m.in. o wszystkie wolne soboty, co było dla nich najboleśniejsze.

          Chyba 29 sierpnia Lejczak zaczął mówić, że nie wszystkie kopalnie strajkują, że na przykład na KWK „Borynia” grupa górników rozmawia, reszta popiera pracą ich postulaty. Później przyszła delegacja z kopalni „Borynia”, był z nimi Jarosław Sienkiewicz, który jak się później okazało pracował w wydziale V SB. On się później tłumaczył, że był młody dali mu tą pracę i odszedł przechodząc do pracy na kopalnię. Był to facet z wyższym wykształceniem, ekonomicznym, dlatego został przyjęty do komitetu strajkowego z otwartymi ramionami. Dołączały się nowe zakłady. Powstał Międzyzakładowy Komitet Strajkowy z Sienkiewiczem na czele.

          Postulaty się rozszerzyły. Na początku nie wysuwano postulatu wolnych związków zawodowych, lecz jednoznacznie poparto ten postulat postawiony przez stoczniowców, nastąpiło to w drugim albo trzecim dniu strajku. Zaznaczono: popieramy postulat wolnych związków zawodowych zgodnie z postulatem postawionym w Stoczni Gdańskiej. Najważniejszy dla nas, a najtrudniejszy do przełknięcia dla władzy był postulat wolnych sobót. Mówiono, że kopalnia nie może stać przez 2 dni.

          Lejczaka odwołano, przyjechał wicepremier Kopeć, odwołano też dyrektora Dudę. Tego drugiego załoga pożegnała gromkimi okrzykami „Precz z Dudą!” Sytuacja nieco się poprawiła, w końcu zgadzali się na wszystko oprócz wolnych sobót. W pewnym momencie Kopeć powiedział:

          - Stocznie to mogą sobie stać dwa lata, ale kopalnie nie mogą dwóch tygodni.

          Podczas postoju niezabezpieczone ściany, strop, spąg są zaciskane przez siły natury to jest po prostu stracone wydobycie w tych rejonach - w rejonach wydobywczych, utrata ścian i przodków zniszczenie kopalni i trudności ze wznowieniem ruchu.

          W końcu zdecydowali się podpisać porozumienie i zgodzili się na wolne soboty w górnictwie. To było 3 porozumienie nazwane „Porozumieniem Jastrzębskim” i zostało zawarte 3 września, po porozumieniach w Szczecinie i w Gdańsku. W Gdańsku wywalczono wolne związki zawodowe, my wywalczyliśmy wolne soboty w górnictwie, podwyżki zarobków i ludzkie traktowanie, co było największym osiągnięciem. Uważam, że bez strajku śląskich kopalń władza nie zgodziłaby się na postulaty stoczniowców tak szybko. Strajk na Śląsku dobił ich.

 

***

          Od razu zaczęło się tworzenie „Solidarności”. Też miałem w tym swój udział. W dozorze maszynowym czynnie zangażowałem się we współpracę z Piotrem Blautem - przewodniczącym Solidarności w oddziale MDR1 i Alojzym Pietrzykiem. Na każdym zakładzie szło to w dobrym kierunku.

           Później zaczęły wychodzić różne przekręty. Robotnicy w szybowym odkryli, że ktoś wywiózł drzewo na prowadnice szybowe; to drzewo dębowe najwyższej jakości. W czasie strajku miałem takie niemiłe zdarzenie. Nasz nadsztysztygar, nazywał się Franciszek Warwas,  zrobił wpis w książkę raportową „Nie stawił się do pracy”. Chodziło o to, że nie byłem z całym dozorem w sztygarowni, a brałem czynny udział w strajku. Następnego dnia pojechał na urlop do Niemiec, jako dobry towarzysz (lektor komitetu wojewódzkiego PZPR). W końcu uciekł do Niemiec zachodnich. Jako urodzony w Bytomiu przed 1945 rokiem dostał obywatelstwo niemieckie. O wpisie poinformował mnie mój pracownik, narzędziowiec M. Kasprzyk. Później okazało się, że było to polecenie głównego mechanika dlatego, że w czasie strajku byłem na placu i czynnie w nim uczestniczyłem, a nie w biurze. Po obejrzeniu wpisu udałem się do biura nadsztygarów i nadsztygar Wawrzyńczyk stwierdził, że wpis jest nieprawdziwy, przekreślił go i napisał „Anulowano”. Dozór nie angażował się w ten strajk, to były pojedyncze osoby, które zdecydowały się, tak jak ja, w nim uczestniczyć.

          Aż do stanu wojennego nie było żadnego wypadku śmiertelnego na kopalni, skończyło się zatrudnianie przez zastraszanie i praca ponad siły, poprawiła się atmosfera i stosunki międzyludzkie oraz relacje załoga - dozór.

 

***

         Gdzieś w maju 1981 po meczu Polska - NRD pojawiły się ulotki Konfederacji Polski Niepodległe. Od jednego do drugiego zaczęła być podawana „Rewolucja bez Rewolucji” Leszka Moczulskiego, Statut KPN i Deklaracja Ideowa. Deklaracja Ideowa została wywieszona w gablocie „Solidarności Oddziału MDR2.

          Ludzie mieli do tego różny stosunek, część była radykalna, inni mówili „Nie…”.

          Wtedy zacząłem szukać kontaktu z KPN-em. Znalazłem przez Alojzego Pietrzyka – on był w MDR-4, ja w MDR-1. Janek Bożek, który był tymczasowym przewodniczącym Solidarności udostępnił pomieszczenie socjalne przed wejściem do kopalni na zebrania KPN. Oficjalnie były to zebrania Komitetu Obrony Więzionych za Przekonania (KOWzaP). Mój kontakt z Komitetem Obrony zaczął się na przełomie września i października 1981 roku.

 

***

            Przed stanem wojennym naciskali żeby wstąpić do PZPR, dużo ludzi z dozoru należało. Zawsze potrafiłem się wykręcić. Kiedy naciskali mówiłem, że należę do SD, którego w ogóle na kopalni nie było, ale pisali SD i dawali spokój. Podobnie inny kolega, Alek z Pszczyny, mówił, że należy do ZSL-u, którego też nie było na kopalni. Tak nas dwóch z dozoru maszynowego nie było w PZPR . Czasem porządni ludzie dawali się namówić np. jeden mój kolega, Boguś został sekretarzem oddziałowym. Pytałem go

           - Czemuś ty się zgodził?

          A on mi mówił:

           - Tak mnie podeszli…

          Kiedy cały dozór szedł na zebranie, to ja jeździłem na dół i "robiłem podział załogi", bo nie byłem w PZPR. Byłem sztygarem, a więc osobą dozoru kopalni i dużo trzeba było samozaparcia, żeby im nie ulec. Pracowałem w ruchu utrzymania ścian czyli ponad setka ludzi na pierwszej zmianie, na drugiej czterdziestu, na trzeciej w granicach sześćdziesięciu. Najbardziej szkodliwi to byli ci z Zagłębia, czerwoni jak Związek Radziecki. Według nich „Partia chciała dobrze tylko rząd źle rządził”.

           Jeden z takich pracował w moim oddziale w dozorze, ale był prowadzony jako pracownik fizyczny, został sekretarzem zakładowym, a później był miejskim w Jastrzębiu. W pewnym momencie zaczęli wszystkich wzywać na rozmowę. Był główny inżynier energo-maszynowy, główny mechanik no i Janek jako sekretarz PZPR. Nie chciałem iść, wykręcałem się odjazdem przewozu do Raciborza. Oni przyszli kiedyś wcześniej i mnie dopadli. Padło pytanie

          - Czy zapiszecie się do Partii?

          A ja mówię:

           - Zapiszę się, jak zobaczę tych co są winni za rok 1956, 1970, 1976 i za obecny sytuację gospodarczą, że będą siedzieli to przyjdę do was na kolanach, ale ze złodziejami w jednej organizacji nie będę.

          Wtedy Janek M, który był sekretarzem, ruszył na mnie:

          - Ja ci sprawę wytoczę, złodziejem mnie nazywasz…

          Skwitowałem:

           - Nie ciebie, tylko twoich kolegów z organizacji.

          Tak sobie nawaliłem w papiery u głównego mechanika, że do końca mojej pracy chodziłem bez żadnej podwyżki.

 

***

          Tak przetrwaliśmy do grudnia 1981 roku, kiedy to 13-tego wprowadzili stan wojenny.

          Po ogłoszeniu stanu wojennego, w poniedziałek było spotkanie z komisarzem, wtedy już nie kopalni, a X Brygady Węglowej (bo tak śmiesznie nazwali „Manifest Lipcowy”).  Komisarz namawiał do przerwania strajku. Dowódcą brygady węglowej był Karol Grzywa, którego za Dudę na dyrektora wytypowała Solidarność, zresztą porządny człowiek. On nam wszystkim dupy uratował. Po ogłoszeniu stanu wojennego w poniedziałek część załogi zjechała na dół i pracowała, ale większość przystąpiła do strajku. Na spotkaniu z komisarzem padło pytanie co nam grozi. Powiedział, że ze strony wojska nic nam nie grozi, ale jeśli chodzi o milicję, to on nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności. Na następny dzień, to było piętnastego, gdzieś koło jedenastej dwadzieścia zaczął się szum. O dwunastej miała być odprawiona msza. Przed jedenastą zaczęły pojedyncze osoby z kopalni „Jastrzębie” przychodzić i przekazywać informacje o spacyfikowaniu ich, mówili że weszli z pałami i zrobili „ścieżkę zdrowia”. Dotarło do nas, co się dzieje. Ściągnięte zostały wozy i zablokowano bramy. Pokazało się chyba sześć czołgów i ponad dwadzieścia SKOT-ów, oddział ZOMO. Zaczęli ostrzegać, że strajk jest nielegalny, wzywać do opuszczenia kopalni. Później zaczęli strzelać z gazu łzawiącego i petard. Niektórzy zaczęli zakładać pochłaniacze górnicze. Gdzieś koło dwunastej przekroczyli bramę, wjechał czołg. Na chwile zatrzymał się na barykadzie ale przejechał. ZOMO przekroczyło bramę. Zaczęli strzelać ostrą amunicją; w pierwszej fazie nie do ludzi tylko po budynkach, były odpryski. Wszyscy zaczęli się cofać. Byli już pierwsi ranni od petard. Była linia obrony przy szybie drugim, były też barykady z wozów górniczych. Po wdarciu się ZOMO i zepchnięciu nas do linii wozów ktoś krzyknął:

          - Chłopy do ataku!

          Wszyscy ruszyli spychając ZOMO. W przejściu między markownią a szybem, powybijali szyby i zaczęli strzelać z ostrej amunicji. Każdy złapał co miał; jakieś noże kombajnowe, piki, pręty, style do kilofów.

          Tym, który krzyknął był Czesiek Kłosek i on dostał jako pierwszy z ostrej amunicji. Zomowcy ugięli się i wycofali pod naporem. Były informacje pocztą pantoflową o zabitych, ale na szczęście byli tylko ranni. Nie chcieli wpuścić karetek na kopalnię, ranni leżeli w punkcie opatrunkowym. Dopiero, kiedy zostało zawarte porozumienie, doszło do opuszczenia kopalni przez nas, karetki wjechały. Z hotelu robili zdjęcia, a zomowcy próbowali skonfiskować filmy.

          Szedłem otumaniony, nie wiedziałem co z sobą zrobić. Na placu - ZOMO, czołgi, wozy pancerne. A ja miałem w czwartek usunięty ząb. We wtorek poszedłem po tej strzelaninie do dentysty. Usiadłem na fotelu i mówię jaka jest sytuacja. Tamci wchodzą do tego hotelu… ja mówię:

          - To jest Gestapo, strzelali do nas!

           Dentysta na to:

          - Cicho bądź, to jest wojna, młody jesteś…

          A za chwilę mówi:

          - To s ...syny, co oni chcą w tym hotelu!..

          Po kilku zomowców wpadało do tego hotelu, próbowali wyciągać ludzi i zabrać dowody zbrodni jakimi były filmy z aparatów.

           Później mówiło się, że zaczynamy strajk włoski, ale ludzie byli tak przestraszeni, że na drugi dzień ruszyło normalne wydobycie.

          Ta sama ekipa, która pacyfikowała „Manifest Lipcowy” następnego dnia tj. 16 grudnia 1981 roku spacyfikowała kopalnię „Wujek”. A tam ZOMO zrobiło jatkę mordując 9 górników.

          U nas doszło do porozumienia i opuściliśmy kopalnię na tarczy, ale z twarzą, oni by nas tam rozp…lili. Ja byłem za tym żeby podminować szyby, ale Janek Bożek i inni mówili, że to zbyt niebezpieczne - rozbicie magazynów z materiałami wybuchowymi pociągnie za sobą niesamowite represje. W związku z tym się nie zgodzili.

          Natomiast na kopalni „Borynia” rozbili magazyny z materiałami wybuchowymi i powiedzieli, że szyby są podminowane. ZOMO bało się pacyfikować kopalnię z podminowanymi szybami, tak więc „Borynia” dalej dzielnie się trzymała. Ksiądz załagodził sytuację i doprowadził do porozumienia na kopalni XXX-lecia PRL, obecnie „Pniówek”. Strajkujących na KWK „Borynia” chcieli złamać psychicznie, latały śmigłowce. ZOMO się przegrupowywało i wycofywało. Potem chodzili po Jastrzębiu i zaczęli ogłaszać, że kopalnia „Borynia” została zlikwidowana, wszyscy zostali zwolnieni. Wtedy górnicy opuścili kopalnię.

          Pamiętam taką scenę. Szedłem po placu obok ryczących czołgów. Widziałem ludzi z mojego oddziału. Stał Janek Nowak, Andrzej Wisman, Staszek Skorupa i kilka nieznanych mi osób. Był z nimi ksiądz, który miał odprawić mszę na kopalni, stali na górce przy drodze i skandowali „Gestapo! Gestapo!”. Zomowcy zaczęli strzelać i gonić ich, a z drugiej strony zaczęli zachodzić drugim oddziałem. Jednak ostrzegli ich mieszkańcy i udało im się schronić w kościele, a do kościoła nie mieli odwagi wejść. W relacji Janka Nowaka:

          - A ten farosz taki gruby, a jak zawinął tą kiece jak zaczął drzeć to żaden go nie przegonił.

          Została kopalnia „Anna” w Pszowie; oni zjechali na dół i strajkowali pod ziemią.

          Najdłużej strajkowała kopalnia „Piast” – wyłączyli im wentylację, oświetlenie. Pierwsze dni stanu wojennego były straszne….

          Bogdan, o którym wspominałem rzucił legitymację partyjną, potem zrobili to inni i wszyscy znaleźliśmy się na liście do zwolnienia. Zrobił się huk, krzyczeli nawet partyjni w obronie tych, co ich zwalniano za udział w strajkach; w końcu odwołali sekretarza KW PZPR Żabińskiego i cofnęli te zwolnienia. Też znalazłem się na tej liście. Z tego co wiem bardzo nas bronił ten dyrektor, Karol Grzywa. Potem się to jednak za nami ciągnęło z podwyżkami, ze wszystkim. Kiedy chciałem przenieść się na inną kopalnię – nie było mowy, zgody nigdy nie dostałem, a bez niej żaden zakład nie mógł nas zatrudnić.

          Po strajkach pojawił się zakaz zwolnień i zakaz przyjmowania nowych pracowników. Pojawili się na kopalni jacyś byli milicjanci, dziwni ludzie powiązani z władzą – potem się okazało, że ci ludzie to tajni współpracownicy SB, donosili między innymi na mnie. Jeden taki miał pseudonim „Czyżyk”, wspierał PiS i pokazywał się obok Kaczyńskiego w pełnym umundurowaniu górniczym, zawsze udawał wielkiego działacza opozycji. Ale i w naszych szeregach znaleźli się tacy, co donosili jak choćby wysoko postawiony kapuś „Perełka”.

 

***

          Działalność przeniosła się do podziemia i stawała się z każdym rokiem mocniejsza mimo tego, że wielu działaczy opuściło kraj.

          W Jastrzębiu opozycja skupiła się przy kościele „na górce;” Duszpasterstwo Ludzi Pracy.

          Na dole w kopalni pojawiały się ulotki, rozdawaliśmy wydawane poza cenzurą gazetki. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta.

 

***

          Działalność wznowiła KPN, zawłaszcza w 1988 roku. To zasługa Ryszarda Bociana. W 1988 roku założyliśmy Organizację Zakładową Konfederacji Polski Niepodległej na KWK "Manifest Lipcowy", której istnienie w zakładzie pracy uzasadnialiśmy obecnością KZ PZPR .

          - Jak oni mogą my też.

         Śp. Tomek Karwowski wydrukował ulotki, które rozrzuciliśmy na cechowni kopalni. Jeszcze po „okrągłym stole” przeciw nam SB prowadziło dochodzenie. Było nas pięciu - każdy miał jakąś funkcję: Edward Jarek był przewodniczącym, ja sekretarzem, był też Andrzej Kornak i Janek Golec.

 

***

          W maju 1992 roku złożyliśmy wniosek o rejestracje Związku Zawodowego KONTRA.

          W dniu 22 lipca 1992 roku przyjechałem na kopalnię, rozdawałem ulotki. Przed bramą spotkałam mojego dawnego pracownika Stasia Grynia górala z Brennej. Powiedział do mnie:

          - Zbysiu ludzie czekają, nie ma kto krzyknąć, Krzysiek (Krzysiek Zakrzewski działacz Solidarności) nie żyje. Nie ma nikogo. Reszta skorumpowana układa się z władzą.

          Odpowiedziałem:

          - Ja jestem

           Udałem się na teren mojej kopalni "Zofiówka" (wcześniej "Manifest Lipcowy"). Stasiu dał mi „kopa”, a więc stanąłem obok markowni z zamiarem wzniecenia strajku. Po nakreśleniu i opisaniu sytuacji politycznej i gospodarczej z zainteresowanymi przeszliśmy na cechownię, tam odniosłem się do spółek i spółeczek, związków zawodowych, szczególnie „Solidarności” i powstałych rodzinnych relacji układów i układzików. Podniósł się aplauz, górnicy zaczęli bić brawo. Ktoś spytał, jaki mam znaczek. Odpowiedziałem:

          - KPN.

          - To OK. Jak Konfederacja, to dobrze.

           Podeszło do mnie dwóch ze straży przemysłowej, pytają o legitymację pracowniczą chcieli mnie wyprowadzić. A ludzie rzucili się na nich:

          - A wy ch… ormowcy! Co chcecie od tego chłopa? Wyjp..ć ich!”.

         - Idziemy z nim na plac.

          Zaczął się strajk. Przyjechał poseł Błasiak i posłanka Janka Kraus. Gdzieś koło 12.00 przyjechał z Warszawy Główny Inżynier kopalni, a później również dyrektor Jabłoński i zaczęły się rozmowy. Przyjechał Adam Słomka i przywiózł Andrzejczaka. Zaczęliśmy tworzyć związek „Kontra”. Sekretarz Solidarności przyszedł i oświadczył, że ten strajk jest nielegalny. A ja mówię:

          - Stachu, a który strajk był legalny? W 1980, 1981 w 1988 roku - a brałeś w nich udział...

            Zaczęły się krzyki. Krzyczeli:

          - Na taczki z nim!

          Przewodniczący ZZG powiedział, że na kopalni siedzi UOP i sprawdza moje dokumenty. Nic nie znaleźli. Jakby mieli coś na mnie to by mnie zniszczyli. Myśmy wykorzystali tę sytuację, założyliśmy komisje zakładową ZZ KONTRA. Ja nie chciałem żadnej funkcji, ktoś powiedział:

          - Następny sobie stołek szykuje.

          A ja powiedziałem, że mnie żaden „stołek” nie interesuje i nie kandydowałem na żadną funkcję. Dotrzymałem słowa. Tomek Karwowski powiedział:

          - Nikt tego nie będzie pamiętał…

         A ja mówię:

          - Jak powiedziałem to tak zrobię!

 

***

          Po wyborach do Sejmu drugiej kadencji zaczęło się atakowanie kierownictwa KPN z Warszawy. Zaczęły się takie opowieści, że Śląsk tylko pracuje, na Śląsku się wszystko opiera, a „warszawka” tylko ustawia swoich. Zaczęli wtykać wtedy Stanisława W., Elżbietę A. i Maćka P. żeby opanować Warszawę (wszyscy byli z Opolskiego). S.W. był wcześniej dyrektorem PEWEX-u - to kim mógł jeszcze być? Elka A. z Opola związała się z S.W.

          Wtedy zaczęło się rozwalanie KPN-u. Kiedy zaprosili mnie na spotkanie do domu należącego do dziadka Słomki w Brennej koło Skoczowa, zaczęły się ataki na Krzysztofa Króla. Mówiło się, że na przewodniczącego Klubu Poselskiego KPN trzeba zaproponować Andrzeja Ostoja-Owsianego, bo on jest w rozkroku, trzeba odsunąć Króla i zaproponować Ostoję. Jak on się nie zgodzi, to wtedy trzeba będzie zaproponować Jankę K. Chcieli też wykorzystać Darka Wójcika. Miałem dobre układy z Darkiem. Jak przyjeżdżałem do Warszawy, to spałem w jego pokoju w hotelu sejmowym. Na kolejnych spotkaniach było coraz więcej ataków na Krzyśka Króla.

           Miałem z Krzyśkiem dobre układy. Kiedy Krzysztof przyjechał do Raciborza, powiedziałem mu, że jakby coś to ma mnie po swojej stronie. Na którymś spotkaniu Karwowski mówi:

          - To up… limy Moczula!

          Ja powiedziałem:

          - Zaraz, zaraz, nie za wysoko?

           Miał się odbyć Kongres w Warszawie. Ja zwykle załatwiałem autobus. Oni się wystraszyli, że jak ja załatwię autobus, to on nie dojedzie. To był zjazd na Pradze, wtedy mandaty podrobili. Ja zgłosowałem za Warszawą, przeciwko Słomce. Koza wyskoczył do mnie:

          - K… Manista co robisz!

          Wstałem wtedy, żeby wszyscy widzieli jak głosowałem.

          Wtedy spałem w sejmie. Przed kongresem wyciągnął mnie Słomka i zaczął przekonywanie, że trzeba głosować za nimi, trzeba przejąć KPN. Słomka zajmował taką  postawę, że starał się stać z boku, a od czarnej roboty był Karwowski. Ja powiedziałem Słomce jeszcze niedawno:

          - Rozwaliłeś KPN. Karwowski robił czarną robotę ale to ty tym kierowałeś.

          Odtąd mam spokój ze Słomką.
          Ten rozłam był przygotowany długo, ze trzy lata. To nie było z dnia na dzień. Krzyśka było najłatwiej zaatakować bo „dwór”, „rodzina” i tak dalej. Oni zrobili błąd, że zaczęli działania przed wyborami do sejmu III kadencji, po wyborach przejęliby KPN. Myślę, że ta akcja była kierowana i chodziło o niedopuszczenie Leszka Moczulskiego i o to aby nie został ministrem w rządzie AWS. Posłużono się pożytecznymi idiotami.

          Pamiętam zajęcie przez słomkowców biura na Nowym Świecie. Bożena Kosińska była wściekła na Zenka Barejkę, że nie zamknął kraty i słomkowcy weszli, zabrali sztandar. Jurek Choma uczepił się poręczy i go szarpali wyrzucając z biura. Mnie również wtedy usunięto siłą z biura

          To była zaplanowana akcja i nasuwa się pytanie kto był mózgiem rozłamu, który uderzał przed wyborami do parlamentu Leszka Moczulskiego? Założę się z każdym, że chodziło o wycięcie LM z wyborów i niedopuszczenie, aby w przyszłym rządzie został ministrem. Według mnie to wszystko szyły służby specjalne i to one były motorem rozłamu.

          Udało mi się z grupą działania (GD) Racibórz stworzyć jedną z najmocniejszych grup jak również rozbudować Okręg ROW. A po rozłamie zostałem na VI Kongresie KPN  wybrany członkiem Rady Politycznej i Szefem Obszaru V. Odbudowałem go i doprowadziłem do porozumienia z KONTRĄ (Gliwice), która kierował wtedy Marek Klucewicz. To była część KONTRY, którą nazywaliśmy gliwicką (od siedziby) i która wcześniej odcięła się od struktur, którymi kierował K. Wilk. Po latach doszło do zjednoczenia.

          Mimo, że to ja stanąłem na czele strajku i to ja założyłem zakładową komisję ZZ KONTRA przy KWK "Zofiówka" oraz byłem członkiem założycielem Związku podający hasło do Wikipedii nie wspomnieli ani o mnie ani o strajku na KWK "Zofiówka". Zostałem wycięty z historii związku.

 

***

          Za działalność opozycyjną i budowę demokratycznej Polski zostałem odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Odznaczenie wręczył mi w imieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego w 30-tą rocznicę pacyfikacji kopalni „Manifest Lipcowy” Jan Lityński. Później otrzymałem również Krzyż Wolności i Solidarności.

 

Wysłuchał, spisał i zredagował

Piotr Plebanek

2022

. . . . . .